niedziela, 10 marca 2013

Zupa-d...

Jakiś miesiąc temu dokonałam absolutnie fantastycznego kulinarnego odkrycia. Wiadomo nie od dziś, że potraw w kolorze czerwonym raczej nie jadam. BO NIE. Natomiast, żeby im nadać trybu zjadliwości, muszę im po prostu zmienić kolor. Zupa pomidorowa w jedzeniowym repertuarze do tej pory funkcjonowała jedynie z dodatkiem śmietany - czyli w wersji na pomarańczowo. Znalazłam natomiast przepis na pomidorówkę-krem z imbirem i mleczkiem kokosowym. Już jak gotowałam, to wiedziałam, że to będzie hit. Przy degustacji okazało się, że to jest właśnie taki smak, o jakim marzyłam  w kontekście pomidorowej. Plus idealny kolor. Zupę ugotowałam raz - zyskała oczywiście przy okazji grupę wiernych fanów. Ugotowałam drugi raz. Luz - dobra zupka. I dziś ugotowałam trzeci raz. I jakby już nie sięgałam do przepisu, tylko gotowałam z pamięci. Składniki po kolei wrzucałam jak należy. Z tym że lekko zaburzyłam proporcje. Bo dałam na początek trochę za dużo marchewki. Jakby tego było mało - tuż przed miksowaniem zupy w celu nadania jej konsystencji kremu, zapomniałam wyjąć liść laurowy... Co właściwie dla mnie czymś nie do przejścia. Brnęłam w proces kulinarny dalej, wyciągnęłam wprawdzie półzmielone resztki liścia, po czym łyżką wydobywałam mikroskopijne jego kawałki, ale sama świadomość, że w zupie mogło zostać coś raczej niejadalnego - odrzuciła mnie i obrzydziła mi zupę na dobre. I gdzieś w tyle głowy kołatała mi ciągle myśl, że zawartość marchewki jest nieproporcjonalna w stosunku do pomidorów i reszty składników. 
Zatem gotowanie pomidorówki w wersji kokos-lux - zawieszam na długi czas, aż mi obrzydzenie nie minie. 
PS Remont do przodu. Aż się miło robi na sercu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz