sobota, 22 grudnia 2012

Przedświąteczne cuda/cudy...

... czyli spostrzeżeń kilka z ostatnich dni.
1. Matka Polka Sulechowska, która - jak powszechnie wiadomo - mimo urodzenia dwójki dzieci, waży nadal jakieś góra 45 kilo, co jest jawną niesprawiedliwością dziejową i nieporozumieniem, je dziesięć razy więcej i dziesięć razy szybciej niż przeciętny człowiek. Podczas czwartkowej mej wizyty u niej postawiła przede mną cały stół jedzenia, po czym swój przydział sama wchłonęła w pięć minut, łącznie z wagonem czekoladowego ciasta z kremem i patrzyła tylko, jak ja powoli jem. Wprawdzie ja wymachiwanie widelcem miałam utrudnione z powodu odnowionego (tym razem już na poważnie) zwichnięcia barku, niemniej jednak tempa nie potrafiłam dotrzymać również przez ilość jedzenia, którym zostałam zarzucona. LUZ. Właściwie nie wiem, czemu się dziwię. Matka Polka Sulechowska, kiedy nie była jeszcze matką, słynęła z tego, że potrafi zjeść dziennie dwie pizze. Nie zmieniło się to, jak widać. 
2. Dialog. "Szymonku, a powiedz cioci, jak się zabija karpia". Szymon: "Młotkiem!". Takie mniej więcej dialogi prowadzi Matka Polka Sulechowska ze swym dwuletnim synem. To tylko jeden z przykładów. Szymon generalnie jest zdania, że zabawki mogą służyć albo do bawienia się nimi, albo do krojenia/piłowania/rzucania/rozwalania (słownictwo Dwulatka w tym zakresie jest bogatsze niż moje, po prostu nie potrafię sobie już przypomnieć, co mi tam jeszcze tłumaczył w kontekście zastosowania zabawek). 
3. Ola w drodze z Gdańska do Poznania sikała pięć razy, a w drodze z Poznania do ZG - cztery razy. Ten fakt zdecydowanie zasługuje na odnotowanie i komentarza nie wymaga.
Skomentować jednak warto, że mimo że z Olą uzgodniłyśmy już dawno, że prezentów sobie w tym roku nie robimy, bo wiadomo - kredyty i te sprawy - to oczywiście obie sobie prezenty jednak zrobiłyśmy. Dostałam całe stado filcowych zwierzątek i innych pociesznych kształtów, co to otwierają przede mną morze nowych rękodzielniczych możliwości i inspiracji. Dzięks! 
4. Dorota przed kilkoma dniami napisała mi taką wiadomość tekstową, iż dostanę coś, co ma Natalia Siwiec. Nazwisko to i imię znam z internetu, kojarzy mi się głównie z Euro 2012 i dziwnym podekscytowania internautów. Kim jest Natalia Siwiec, ogólnie nie wiem, bo się w sumie nie interesowałam, ale uznałam, że mieć coś, co ma i ona, to oznacza, że powinnam się cieszyć. Dostałam łańcuszek z zawieszką. Siwiec ma podobno taki sam, tyle że złoty. Luz. Hit jest taki, że Doro mi opowiedziała, iż panna Siwiec, po tym jak została gwiazdą internetu i ulubienicą euro-piłkarskich fotoreporterów, sama zaczęła wydzwaniać po stołecznych redakcjach, informowała, że "TO JA" i że "proszę bardzo, oto mój numer, jakby państwo chcieli, żebym wam udzieliła jakiegoś wywiadu, to nie ma problemu". Komentarza też to nie wymaga. Grunt że mam łańcuszek, jak ona. LUZ. 
5. Dzwoni moja kuzynka z Wrocławia, informuje, że pacynki doszły. "Dziękuję bardzo, są bardzo ładne. Pokazałam je dzieciom tylko i je schowałam do skrzyni, w której trzymam inne pamiątki dzieci. Dam im je za parę lat. Bo teraz ich nie docenią, zniszczą, zjedzą, potną, zgubią. A nie chciałabym do tego dopuścić. Ewentualnie ja się nimi pobawię"... LUUUZ.
6. Choinka ubrana. Po tygodniu męczenia kota (kotów?) - usłyszałam ni z tego ni z owego, jakby tak znienacka "Możesz iść ubrać choinkę" - takie błogosławieństwo i przepustkę do świątecznego klimatu. Pachnie teraz ładnie, delikatnie się świeci i na bank jest najbardziej kolorową choinką na całym osiedlu, a może nawet w całym mieście.


wtorek, 18 grudnia 2012

Choinka, część trzecia

Trzeci odcinek choinkowej opowieści trochę został sprowokowany, bo przecież go nie planowałam... Ale luz. Stan faktyczny właściwie się nie zmienił. Drzewko nadal stoi smutno na balkonie. Zrobiłam jednak rekonesans wśród ozdób choinkowych. Będzie trzeba je trochę zweryfikować w trakcie ubierania. Tylko pytanie - kiedy to będzie...
Rozpoczęłam dziś urlop. W planach mam wolne do końca roku. W ramach odpoczynku od pracy - biegam po bankach, podpisuję miliony świstków, rozkminiam fachowe słownictwo finansowe i łapię się za głowę, odkrywając, jak banki kroją klientów na kasie. 

niedziela, 16 grudnia 2012

Choinka, część druga

Widzę, że stoją przyniesione z piwnicy ozdoby choinkowe. Ale - nie wiadomo czemu - mam zakaz ich dotykania, a co za tym idzie - ubierania choinki. Czyli szczucia i mojej irytacji ciąg dalszy. Najlepsze jest to, że popakowałam już tony prezentów gwiazdkowych, które mogłyby sobie spokojnie leżeć tam, gdzie ich miejsce - pod choinką, a muszą bez sensu spoczywać zamknięte w szafie. BO CHOINKI NIE MA. Tzn. jest, ale nadal goła i nadal na balkonie. 
Wrrr. 
Poza choinką inne jeszcze sprawy mam na głowie. 
Powoli wchodzę w klimaty, w których od jakiegoś czasu siedzi Olcia. Lekki mam z tego tytułu nieogar, bo generalnie jestem w niedoczasie i decydujący będzie ten tydzień. Luz.

sobota, 15 grudnia 2012

Cho-in-ka

Stała sobie na balkonie. Nie wiem nawet ile. Bo zostało to przede mną zatajone. Przez całe popołudnie słyszałam "Idź na balkon". Myślałam, że to kolejny jakiś wkręt, taki żart. Że pójdę i zostanę zamknięta i będę tak stała na tym mrozie w skarpetkach. A to chodziło o choinkę. Ale teraz tortura dodatkowa polega na tym, że ta choinka tam stoi - żywa, zielona, pewnie pachnąca. A ja nie mogę jej ubrać. BO NIE. "Bo ubiera się choinki dzień przed świętami". Przecież to jest bez sensu! Po co czekać? Przecież takie gołe drzewko związane sznurkami, stojące na balkonie, tylko niepotrzebnie się marnuje, bo mogłoby już spełniać swoją rolę. Wrrr! 
Jutro się tym może zajmę. Powiedzmy, że dziś to już zbyt późna na dekorowanie choinki pora. 

wtorek, 11 grudnia 2012

Zwichnięcie

Godz. 5.40. Dzwoni budzik. Pierwszy. Bo po nim jeszcze jest pięć drzemek co pięć minut. Budzik daleko, nie pod ręką. Sięgam. Aaaa! Coś przeskoczyło w prawej ręce. Luz. Naciskam drzemkę i zapadam w półsen na następne pięć minut. I myślę przy tym. "Oho, dziś jedenasty. Matka Polka ma urodziny. Muszę pamiętać, co by do niej zadzwonić". Luz. Drzemka. Drzemka. Drzemka. Wstaję. W łazience się okazuje, że ręka boli. Prawe ramię. Tudzież bark. Soczewki zakładam zgięta w pół - skoro ręką nie mogę sięgnąć do oka, to mogę okiem do ręki. Bluzkę pięknie ubiegłego wieczora wyprasowaną zakładam na siebie metodą "powolutku, jedna rączka, au, au, au, au! Dobra. Druga rączka". Luz.
W pracy się okazuje, że długopis ciężko utrzymać. Boli już nie ramię, ale cała ręka. Plus drętwienie dłoni gratis.
Godz. 9.00. Na telefonie wyskakuje przypomnienie. "Kalina - 30 urodziny".
Przez parę godzin boksuję się z myślami i pracową współlokatorką. Dobra. Idę do lekarza.
Po drodze dzwonię do Matki Polki. I mówię jej, że się nieźle uśmiałam, że ona już ma 30, co oznacza, że jest dość jakby stara. A Matka Polka mi na to, że po pierwsze to za rok ja też tyle będę miała, a po drugie, to coś mi się już w głowie całkiem pomieszało, bo trzydziestkę to ona miała dawno temu. Teraz ma 31.
Luz.
Rzeczywiście.
Po lekarzach maratonik. Od rodzinnego wychodzę z dwoma świstkami. Generalnie z przekazu ustnego wiem, że mam się udać do ortopedy. W hieroglify na świstkach już się nie wczuwam.
Na lekarza-ortopedę czekam dwie godziny. Czekam, trzymając w dłoni dwa świstki plus numerek. W końcu wchodzę. "A prześwietlenia czemu pani nie zrobiła? Ma tu pani przecież skierowanie!!!" LUUUZ.
Plus lekarza taki monolog: "Czy pacjentka nie wie, że tu się we wtorki nie przychodzi? Tu we wtorki są same babcie, emerytki zrzędzące, najczęściej zresztą emerytowane lekarki, co wysiadują w poczekalni godzinami. Poza tym pacjentka zawyża mi tu średnią wieku".
Naprawdę luz.
Opowiadam mu w telegraficznym skrócie, jakich historii m.in. na jego temat musiałam w poczekalni wysłuchać. Chociaż i tak przepustką do poczekalniowej społeczności jest tajne hasło "Który ma pani numerek?".
Diagnoza. Zwichnięcie stawu ramienno-barkowego. Prawego. Tabletki, jak nie pomogą to zastrzyk ("Taką ampułę pacjentka sobie kupi"), dodatkowo zabiegi różne niby-rehabilitacyjne. "Tylko niech się pacjentka nie łudzi, że pacjentka jeszcze się w tym roku gdzieś na tę rehabilitację dostanie".
Kontrola w styczniu. "Czyli w przyszłym roku" - wyjaśnia mi lekarz-ortopeda. "A to już też będę stara.  Będę miała już trzydziestkę". "A to już bardziej będzie pani do towarzystwa pasować".

sobota, 1 grudnia 2012

Szewska pasja

Olcia twierdzi, że zaszyłam się w swoim świecie, ja powiedziałabym nawet, że popadłam w szewską pasję. Tak czy siak - chodzi o to, że szyję, dziergam, haftuję, wycinam. Wszystko już jakby w ramach przygotowań świątecznych, ale coś czuję, że na świętach się to nie skończy. Zdążyłam już odkryć, że w polskim internecie nie ma co szukać inspiracji. Wystarczy jednak wpisać hasło po angielsku i człowiekowi aż się igła w rękach pali do kolejnych filcowych projektów. Aktualnie jestem na etapie przygotowywania prezentów dla dzieci mojej kuzynki. Dziergam mini pacynki na palce. Luz.