niedziela, 31 marca 2013

Wielkanoc z rodzinką...

... i moim nowym tabletem. Lalalala

Urodziny

Wielka sobota plus urodziny to taki miks, który może pokrzyżować nawet najbardziej precyzyjne przedświąteczno-świąteczne plany. Impreza - przynajmniej wnosząc po deklaracjach i zapowiedziach nielicznych gości - miała być a) krótka, b) spokojna, c) grzeczna. Wyszło inaczej, czyli lepiej. Powiem tak - zszedł nawet szampan, który od sylwestra 2011 stał w lodówce i czekał na jakiegoś odważnego amatora. Nic dodać, nic  ująć. LUZ.

sobota, 30 marca 2013

Klub seniora

Wyższa technologia przywędrowała do mnie na starość. Nie sądziłam nawet, że wraz z nadejściem nowego rozdziału w życiu, który rozpoczyna się od trójki z przodu, jednocześnie przyjdzie mi zmierzyć się z takim urządzeniem jak tablet (tym bardziej że jeszcze do niedawna byłam przekonana, że słowo 'tablet' ma coś wspólnego raczej z przemysłem farmaceutycznym). Luz. Mój tablet jest prześliczny - biały (więc pasuje do nowego mieszkania) i w sam raz do torebki.  Milczeniem pominę jedynie komentarz, który usłyszałam przy okazji - że ma to odwrócić moją uwagę od pojawiających się już zmarszczek...
Luz!

czwartek, 28 marca 2013

Gotowe

Mieszkanie właściwie gotowe jest do wprowadzenia się. Na przeszkodzie stoi jedynie fakt, że pan od podłogi musi zrobić poprawki. Czyli rzeczywiście będzie tak, że urządzać się będę w święta. Trudno. Wiosna strajkuje, więc raz w Wielkanoc można trochę inaczej niż nad stołem z jajami. Luz.
PS Olcia już w drodze! Yes! Yes! Yes!

środa, 27 marca 2013

I po awarii

Awaria zażegnana. Szczęśliwie. Przeprowadzka na poważnie rozpoczęta. Dziś poszły w ruch mebelki, w oszołamiającej ilości sztuk łącznie czterech. Przyjechał też zakupiony materac. Przewinęło się kolejnych dwóch potencjalnych projektantów kuchni. Swoją drogą - mógłby mi któryś dać rysunek z tymi ich pomiarami, cobym przekazała kolejnym, bo męczą się wszyscy przy tym okrutnie. Wyzwanie jest tym większe, że w mym mieszkaniu mało gdzie są kąty proste... Jak dziś kolejny pan projektant mierzył wysokość pomieszczenia, to już mu sprawę ułatwiłam i mu powiedziałam, że 2,48 m, bo przecież niedalej jak pół godziny wcześniej inny koleś to mierzył. Luz. Jak na razie nic z tego projektowania ładnego (ani taniego...) nie wychodzi. 
Tymczasem jakby przy okazji całej tej przeprowadzkowej historii, planuję święta. Stawiam na to, co w miarę potrafię, czyli na wypieki. Jak mi starczy energii, czasu i siły, to może postaram się o jakieś baby. 

wtorek, 26 marca 2013

Awaria


To nigdy nie może być tak, że człowiek ma jakiś piękny plan i ten plan udaje się zrealizować. Ale za to może być tak, że panowie robotnicy już dopinają wszystko na ostatni guzik, czyli na przykład przybijają listwy podłogowe, a po południu przyłazi sąsiadka z dołu i mówi, że człowiek ją zalewa. Jak? Skąd? Przecież moja łazienka jest nad korytarzem! 
Ano spod tych listew w pokoju właśnie. Gwoździe do przybijania listew były stalowe. A rurki od kaloryferów ukryte w ścianie jakieś tam inne. Dziurka wielkości główki od szpilki wystarczyła, aby sąsiadkę zalać. 
Atrakcje dodatkowe - kucie ścian, spawanie rury, gipsowanie, szpachlowanie, ponowne malowanie, listew znów zakładanie.
Przeprowadzę się chyba w święta. Amen.

niedziela, 24 marca 2013

Pakowanie. Nadal

Z pakowaniem to jest chyba tak, że kolejne i kolejne rzeczy do spakowania po prostu wyrastają znienacka w mieszkaniu. Szafy niby są już opróżnione, a tu ciągle jeszcze coś mi na drodze staje. Oczywiście najbardziej spęczniał śmietnik, do którego wyrzuciłam już chyba tyle, że spokojnie można by wyposażyć tym jeszcze jedno mieszkanie i ubrać dwie osoby. Kartony się już kończą. Ubrania pakuję w ogromne worki na śmieci (kupione w castoramie na dziale ogrodniczym...). Wczoraj uznałam, że w ramach ergonomicznego pakowania mogę wykorzystać jeszcze swój plecak ze stelażem i kosz na brudne ubrania. Luz. 
W miarę wyciągania różnych rzeczy z szaf, zgromadziłam niezłą kolekcję... męskich t-shirtów i po analizie dochodzę do wniosku, iż stanowią one osobliwe cv, zapis "karier" Olci i mojej - czyli są to koszulki a) z logo gazety, b) z logo dwóch stacji radiowych, c) z logo województwa. Luz. 
Jutro w nowych kątach ostatnie malowanie. Ja się zabieram za mycie okien i sprzątanie po robotnikach.  I cóż... mogę się wprowadzać. 

piątek, 22 marca 2013

Pakowanie

Rusza ostatni etap pakowania. Ten najgorszy. Kiedy już naprawdę trzeba się wyzbyć sentymentów, co by na nowe kąty nie znosić starej makulatury, starych szmat, duperelo-kurzozbieraczy, niemodnych torebek, niepotrzebnych gadżetów. Trzy ogromne wory już powędrowały na śmietnik. 
Przy okazji okazało się, że mam całą masę kosmetyków, których albo nigdy nie użyłam (cienie do powiek, balsamy do ciała i... kremy na cellulitis, chociaż te ostatnie może jednak powinnam), albo użyłam raz i z jakiś powodów odłożyłam do szafy. Kosmetyków akurat jeszcze nie wyrzuciłam, więc kto chętny, można się w weekend zgłaszać. Do oddania mam też trochę torebek i ubrań.
Kuchni nadal nie mam zamówionej. 
Materaca też jeszcze nie mam. 

wtorek, 19 marca 2013

Sąd nie-ostateczny

Z remontem mieszkania jest trochę tak jak z byciem sędzią we własnej sprawie. Przy czym każdy wyrok jest raczej prawomocny i bez możliwości ułaskawienia. Przynajmniej przez kilka lat. No chyba że ma się dużo kasę na wyjście za kaucją... 
Zmuszona jestem do podejmowania absurdalnych wyborów, przy czym naprawdę nie wiem, po której stronie się opowiedzieć, bo argumentów mi brakuje. Za to nie brakuje różnym stronom sprawy. Dajmy na to - kwestia listew przypodłogowych. Podłogę mam już gotową, będzie ona jeszcze cyklinowana i olejowana. No i mój wujek, który wykonuje znaczną część remontu mówi mi, że pan-od-podłóg powinien przed ostatecznym malowaniem ścian założyć owe listwy, żeby potem ekipa wujka mogła przy listwach zasilikonować szpary i ostatecznie już te ściany pomalować. Z kolei pan-od-podłóg mówi, że to bzdura, bo listwy zakłada się na końcu. Wiadomo jak to jest, jak spiera się dwóch fachowców. Każdy ma rację. Ale pewnie zdecydować muszę ja. 
Przez moje nowe kąty przewijają się też już kolejni eksperci od kuchni. Skąd biorą ceny, to nie wiem. Opcje są dwie - że albo z kapelusza, albo z kosmosu. W każdym razie nikt nie potrafi zrozumieć, że mi już na tę kuchnię niewiele kasy zostało, a jakoś żyć trzeba. Więc dobrze byłoby, żeby było tanio i do tego jeszcze ładnie i porządnie.
Za materacem też się nadal uganiam. I nadal nie znalazłam sposobu na przechytrzenie sprzedawców.
Plus jest taki, że mam już wewnątrz mieszkania zamontowane drzwi.
Bez klamek.

niedziela, 17 marca 2013

Sen o materacu

Aktualnie sen z powiek spędza mi kwestia zakupu materaca. Że przeprowadzka zbliża się już wielkimi krokami, nabycie czegoś, na czym można by spać, wydaje się uzasadnione, a nawet wskazane. Poszukiwania jednak rozpoczęły się fatalnie. W niedzielne południe zaliczyłam jeden sklep. I się załamałam. Cenami oczywiście. Niby już od stu osób słyszałam, że a) materace do tanich nie należą i najczęściej cena łóżka jest niższa od ceny materaca, b) nie warto na tym oszczędzać. ALE BEZ PRZESADY. Muszę zweryfikować swój remontowo-urządzeniowy kosztorys, bo zdaje się że sprzedawców materacy nie przechytrzę. Jutro ruszam na kolejne poszukiwania. Dziś to zakończyło się wybuchem płaczu i morzem łez. Bo na czymś w nowym "M" spać muszę. A na razie wygląda na to, że będzie to goła podłoga. 
O kuchni nawet nie wspominam. Gotowe są dwa projekty. I wycena. Obłędna. Jeszcze trochę, a przyjdzie mi wybierać - albo łóżko i materac, albo kuchnia. 
PS Wiadomo że łóżko. 

niedziela, 10 marca 2013

Zupa-d...

Jakiś miesiąc temu dokonałam absolutnie fantastycznego kulinarnego odkrycia. Wiadomo nie od dziś, że potraw w kolorze czerwonym raczej nie jadam. BO NIE. Natomiast, żeby im nadać trybu zjadliwości, muszę im po prostu zmienić kolor. Zupa pomidorowa w jedzeniowym repertuarze do tej pory funkcjonowała jedynie z dodatkiem śmietany - czyli w wersji na pomarańczowo. Znalazłam natomiast przepis na pomidorówkę-krem z imbirem i mleczkiem kokosowym. Już jak gotowałam, to wiedziałam, że to będzie hit. Przy degustacji okazało się, że to jest właśnie taki smak, o jakim marzyłam  w kontekście pomidorowej. Plus idealny kolor. Zupę ugotowałam raz - zyskała oczywiście przy okazji grupę wiernych fanów. Ugotowałam drugi raz. Luz - dobra zupka. I dziś ugotowałam trzeci raz. I jakby już nie sięgałam do przepisu, tylko gotowałam z pamięci. Składniki po kolei wrzucałam jak należy. Z tym że lekko zaburzyłam proporcje. Bo dałam na początek trochę za dużo marchewki. Jakby tego było mało - tuż przed miksowaniem zupy w celu nadania jej konsystencji kremu, zapomniałam wyjąć liść laurowy... Co właściwie dla mnie czymś nie do przejścia. Brnęłam w proces kulinarny dalej, wyciągnęłam wprawdzie półzmielone resztki liścia, po czym łyżką wydobywałam mikroskopijne jego kawałki, ale sama świadomość, że w zupie mogło zostać coś raczej niejadalnego - odrzuciła mnie i obrzydziła mi zupę na dobre. I gdzieś w tyle głowy kołatała mi ciągle myśl, że zawartość marchewki jest nieproporcjonalna w stosunku do pomidorów i reszty składników. 
Zatem gotowanie pomidorówki w wersji kokos-lux - zawieszam na długi czas, aż mi obrzydzenie nie minie. 
PS Remont do przodu. Aż się miło robi na sercu. 

wtorek, 5 marca 2013

Dzieło sztuki

To nie jest takie proste, żeby dostrzec i odkryć prawdziwą sztukę. A jeszcze trudniej jest o niej pisać. Umysł krytyka sztuki musi być bardziej otwarty od umysłów przeciętnych osobników. Poniższe odkrycie dotyczy nie samego dzieła, ale jego opisu. Ot, dla poprawienia humoru.

1. Ściana - niby zwykła, w zwykły miejscu. Bądź co bądź - jednak typowa...

























2. Poniżej ściany opis - co już takie typowe nie jest....



























3. No i opis. Z którego wynika, że ściana wcale ścianą nie jest, ale dziełem z przełomu wieków....


























poniedziałek, 4 marca 2013

Z dedykacją

Z moją pracową koleżanką Justyną to jest ten plus, że mamy podobne problemy. Więc nie musimy sobie za wiele tłumaczyć, wystarczy rzucić czasem tylko hasło i już wiemy o co chodzi. A chodzi przede wszystkim o to, że obie mamy po 180 cm. I różne z tym od dzieciństwa klasyczne przygody. Wiadomo - standardem przy poznawaniu nowych osób są teksty typu - czy grasz w koszykówkę, tudzież  - bardziej wyedukowani kibice sportowi pytają o siatkówkę. Ewentualnie jak ktoś na początku znajomości chce się w obsceniczny sposób podlizać, to pyta, czy jesteś modelką. My te wszystkie pytania z wyuczonym już teatralnym gestem zbywamy za pomocą machnięcia ręką lub znudzonego przewrotu gałkami ocznymi.
Ale opowiedziała mi Justyna taką właśnie swoją przygodę z sobotniej imprezy ze znajomymi od biegania. Otóż dopadła ją jakaś koleżanka, która zamiast "cześć" powiedziała "jak to fajnie, że jesteś taka wysoka, pewnie byłaś modelką". No to Justyna tłumaczy: że nie - nie była modelką, i nie - nie chciała być. A poza tym bycie taką wysoką osobą nie zawsze jest fajne, bo ma się różne właśnie problemy, na przykład za krótkie nogawki, jest się zawsze widocznym, trudno być niewidzialnym, wszyscy wysokiego kojarzą, bo mówią "no jak to która Justyna? TA WYSOKA". No i trzeba się garbić, żeby usłyszeć, co mówią ci ludzie tam na dole.
Luz.
 

niedziela, 3 marca 2013

Stół

W ramach inwestowania w mieszkaniowy elementarz, w bożą niedzielę nabyłam stół. Wypatrzony na tablicy pe-el. Drewniany, klasyczny, kuchenny. Poetycko można by nawet powiedzieć, że z duszą. Ale prawda jest taka, że z dziurami po kornikach. Odnowiony, wywoskowany. I najlepsze - z SZUFLADĄ po środku.
Tymczasem w ramach zmiany priorytetów w domowym budżecie, zamiast kupować nowe książki, wypożyczyłam jedną z biblioteki. Skorzystałam z tego dobrodziejstwa chyba pierwszy raz od ukończenia studiów. I właściwie odbyło się to trochę przez przypadek, bo żadnego wypożyczania nie planowałam. Po prostu w sobotni poranek (no... w południe) odwiedziłam brata w pracy na dyżurze. Jak wpadłam między regały, to się nawet zdziwiłam, że tam nie tylko Mickiewicz i Sienkiewicz, ale trochę nowości przyzwoitych także. Luz.

piątek, 1 marca 2013

Final countdown

30 dni do 30. Żarty się skończyły. Wczoraj odkryłam, że JUŻ TERAZ gorzej znoszę chociażby picie wina. Po dwóch małych kieliszkach zwyczajnie zasnęłam. Podjęłam jakiś czas temu próbę wskrzeszenia w sobie nawyku biegania. Skończyło się na trzech treningach. Że kondycję mam słabą, to akurat nie nowość. Ale nie ma co się oszukiwać - wiek dodatkowo robi swoje. Najgorsze co prawdopodobnie może mnie spotkać, to ta stygmatyzacja podczas wybierania kremów do twarzy. To już jest po prostu inna półka w rossmanie - 30 plus. Ktoś, kto wymyślił takie kremy, musiał być złośliwym, zgorzkniałym, podłym i mściwym zgredem. Po trzydziestce rzecz jasna.
Dobra. Nie ma co dramatyzować. Mam jeszcze trzydzieści dni. Jak skazaniec. Ale do wykorzystania pozytywnego. Amen.