niedziela, 15 lutego 2015

Złote myśli na niedzielny wieczór

1. (moja) Fajnie jest mieć ostry nóż z ząbkami do krojenia chleba, pod warunkiem że nie służy on do krojenia sobie kciuka.
2. (nie moja, ale sceptyka mej bezglutenowej diety, po tym jak spróbował mego bezglutenowego gryczanego chleba) To że coś jest bez glutenu, to nie znaczy, że nie mogę tego czasem zjeść.

Chleb pokrojony. Kciuk zawinięty. Naczynia niepomyte.
Luz.

niedziela, 1 lutego 2015

Czerwone?

Powszechnie znana jest moja fobia związana z niejedzeniem czerwonych potraw. Ostatnio trochę w tym aspekcie znormalniałam, ale dawniej nie byłam w stanie tknąć ketchupu, pomidorówki, barszczu, czy choćby lodów truskawkowych. Absurd polegał na tym, że z kolei pomidory czy truskawki w nieprzetworzonej formie, owszem, jadłam i to chętnie, ale już produktów pochodnych - nie. Wyjątkiem były buraki, których nigdy w żadnej formie nie tknęłam, a nawet zapach gotowanego barszczu był w stanie mnie o mdłości przyprawić. Luz. 
Okoliczności związane chyba z magią, fazą księżyca albo kierunkiem wiatru sprawiły, że dziś po raz pierwszy w życiu kupiłam buraki, żeby je w efekcie skonsumować. Coby szok był mniejszy, wybrałam formę buraczanej zupy-krem z mleczkiem kokosowym. Pojęcia nie miałam jednak, że obróbka buraków wiąże się z tym, że moje dłonie będą wyglądały jak po ciężkiej, morderczej zbrodni. Luz. 
Zupa gotowa, smakuje nawet przyzwoicie, jakby słodko, jakby trochę ostro. A kolor w sumie ma nie czerwony, a amarantowy. Luz.