poniedziałek, 29 października 2012

Komunikacja (z samym sobą)

Co jest złego w komunikacji miejskiej? Zastanawiam się od godz. 7.30. I zaczynam dostrzegać same zalety. Czyli zupełnie odwrotnie, niż to miało miejsce dzień przed zakupem Batmobila, kiedy to cisnęłam się w stłoczonym autobusie bez możliwości ruszenia ręką, nogą, głową, czy choćby palcem, bez możliwości oddychania, pobierania niezbędnego do życia tlenu, czy w ogóle wykonania jakiejkolwiek czynności wskazującej na to, że nadal żyję.
Dziś mówię tak - w komunikacji miejskiej nie ma nic złego.
1. Nie trzeba skrobać szyb w autobusie. A okazuje się, że jest to ciężka, fizyczna praca, która z powodzeniem zastępować może porządną poranną gimnastykę. Że o ujemnej temperaturze powietrza, kostniejących dłoniach i ośnieżonym płaszczyku nie wspomnę.
2. Zanim autobus wyruszy, nie trzeba czekać, aż te szyby odtajają i będzie przez nie można zobaczyć cudnie zmrożony biały świat, tudzież drogi, znaki i innych zmotoryzowanych i pieszych użytkowników miasta.
3. Człowiek nie popełnia durnych gaf. Polegają one na tym, że np. się nie włącza silnika (przekręca się kluczyk w stacyjce tylko do połowy) i ma się nadzieję, że cały ten samochodowy mechanizm już działa i już jest nawiew na szyby, które lada chwila z białych zmienią się w przeźroczyste. Okazuje się, że silnik jednak trzeba odpalić wykonując czynność przekręcenia kluczyka do końca... Czy jakoś tak.
4. W autobusie można się rozglądać na boki, można sobie miło i przyjemnie spędzić czas, te dwadzieścia minut bez powtarzania sobie w głowie fraz typu "jedynka, sprzęgło, gaz, dwójka, gaz, trójka, hamulec, sprzęgło, dwójka, jedynka, hamulec, kluczyki, odpalić, bo zgasło, a światła mam? a ręczny spuściłam?" itp, itd.
5. Można dotrzeć do pracy bez adrenaliny.
 

wtorek, 23 października 2012

Powieściomania

Czasem tak jest z książką, że człowiek zaczyna czytać i ma nadzieję, że będzie miała jak najwięcej stron i że jak najdłużej będzie się ją czytać, ale z drugiej strony - chciałby ją połknąć od razu w całości. I że liczy skrycie na to, że tak jak dobrze się zaczęła, tak będzie cała do końca równie przyjemna, fascynująca, pochłaniająca, zaskakująca, metaforyczna, niestandardowa i zapierająca w piersiach obu dech. 
Tak mam teraz z "Drwalem". Ledwo zaczęłam i już wiem, że w moim osobistym prywatnym plebiscycie roku ma on szansę na podium. Język przede wszystkim. Prosty, ale bogaty. Przyjemny. Ludzki. Polski. 
Świeżo też jestem po "Kotach" Masłowskiej. Językowo-poetycko bezwzględnie bezkonkurencyjna. Do tego motywy, których nikt inny nie byłby w stanie wymyślić. Moda na polski folklor w wydaniu Go - dla mnie hit. Dziewczyńska chorobliwa zazdrość w wydaniu Fah. Jeszcze lepsze. Plus za pseudo-wpadki z pseudo-tłumaczenia. Minus - za krótka, za mało stron, za duża czcionka, za wiele niedosytu. 
Po pierwszym tomie "Grey'a" i połowie drugiego... Cóż... Nawet jakbym się teraz za Grocholę wzięła, to byłoby już o pięć poziomów wyżej. Ale powiem tak - warto takiego "Grey'a" poczytać chociażby po to, żeby potem na wydechu ulgi docenić literaturę, którą bez cudzysłowu i ironii rzeczywiście literaturą nazwać można. 
Luz. 

sobota, 20 października 2012

Bez przeszkód

Nie ma już żadnych przeszkód, żebym rozpoczęła to, o czym mówię od dawna. Tym bardziej, że inspiracje pojawiają się co jakiś czas, a zamiast od razu je spożytkować, gromadzę je w głowie. Tyle że z inspiracjami tak to już jest, że ulatują, wietrzeją, płowieją wyciekają. Dlatego trzeba je chwytać, póki gorące. 
Zaczynam pisać książkę. Na razie się nieśmiało przymierzam. Jestem raczej na etapie robienia notatek, gromadzenia fragmentów, które nie wiadomo jakim sposobem zebrać należałoby w całość, jeśli miałyby kiedyś tam stworzyć książkę. 
Luz. Pokombinuję. 
PS Motoryzacyjnych tematów na razie unikam. 

wtorek, 16 października 2012

Postępy

Nikt tak nie zrozumie kobiety, jak druga kobieta. Mała Marz wzięła sprawę w swoje ręce. Usłyszała tylko, że musiałabym pojechać po pracy do Focusa, ale może lepiej pójdę tam pieszo, bo przecież nie będę miała gdzie/nie będę umiała zaparkować, więc musiała zainterweniować. Umowa była taka. Ona jedzie ze mną Batmobilem do Focusa, mówi mi, jak zaparkować, po czym idzie ze mną do empiku, po czym ja ją odwożę pod pracę po jej auto. Luz. 
Okazuje się, że Mała Marz ma patent na parkowanie przodem. Robi się to na raz, bez problemów, bez kombinowania, bez zastanawiania się. Trzeba jechać zgodnie z tym patentem. 
Zaparkowałam między dwoma autami. Sama. Bez poprawek. Na raz. Równo. Między liniami. Między autami. Dzięki Małej Marz. Okazało się, że jest to super proste. 
Potem miałam jeszcze akcje z parkowaniem tyłem, pod skosem. Ale też sobie poradziłam. Jest nadzieja. 


poniedziałek, 15 października 2012

Cofanie. Cofnięcie

Jest trudniej niż myślałam. Po drogach jeździć to nie sztuka. Normalnie. Jak jadę prosto, to mam pierwszeństwo, jak skręcam w prawo to też mam pierwszeństwo, jak skręcam w lewo, to przepuszczam tych, co jadą z przeciwka. No i pieszych. Plus jakieś tam znaki, pionowe, poziome także, światła, autobusy, trzeba pamiętać o zmianie biegów, kierunkowskazach. Takie tam nudy. Dramatycznie zaczyna się robić, jak trzeba zaparkować. Problem nr 1 - zanim dojadę tak gdzie chcę dojechać, muszę sobie zwizualizować trasę. W sumie to nie problem. Ale lepiej jak to robię przed uruchomieniem silnika i wyruszeniem w drogę. Problem nr 2. Parking. Na którym nigdy nie ma miejsca. Czyli chyba każdy możliwy parking w mieście. Bo wszyscy podstępni mieszkańcy tego miasta plus okolic, wszyscy ci sprytni kierowcy aut, już dawno przede mną wpadli na to, że trzeba tu stanąć. No i oni właśnie przede mną stanęli. I mają luz. A mi zajęli wszystkie miejsca. Te dobre, do których łatwo dojechać. I zostają mi same takie, co nawet jeśli już uda mi się w nie wjechać, to na bank nie wyjadę. Bo będę musiała się nakręcić kierownicą w te i we wte, bo wszyscy okoliczni mieszkańcy mieszkań usadowią się na ten czas w oknach i będą sobie patrzeć, jak się męczę, a wszyscy kierowcy, którzy akurat chcą tu wjechać za mną albo ewentualnie wyjechać, już się niecierpliwią i już nerwowo spoglądają na mojego Batmobila. Problem nr 3 - kręcenie kierownicą. Nie to żeby mi się myliło prawo i lewo. Ale jak trzeba jechać do tyłu na przykład, to równie dobrze ktoś mógłby mi mówić, że mam jechać na północny-zachód albo zgodnie z kierunkiem wiatru. Efekt byłby ten sam. Po prostu nie wiem, jak kręcić. Problem nr 4 - jak już człowiek orientuje się, że sam sobie nie poradzi i prosi o pomoc kogoś, kto się - bądź co bądź - na tym jednak zna, to musi wziąć jeszcze pod uwagę, że ten ktoś ma słabe nerwy, ograniczoną cierpliwość i ukrytą skłonność do unoszenia się krzykiem w różnych takich drogowych sytuacjach. Luz. Jutro umówię się na jazdy "elką" z instruktorem.

niedziela, 14 października 2012

Jabłka dostarczone Batmobilem







Wystarczy przejechać się na sobotnią wycieczkę nowym autkiem, przywieźć jabłka narwane przy polnej dróżce i proszę bardzo - ciasto gotowe! :) Kolejny wynalazek. Tym razem prosty jak drut - wystarczy wymieszać sypkie składniki - mąkę krupczatkę, bułkę tartą, cukier, dodać jabłka z cynamonem i potrzeć na wierzch zmarznięte masło i już!











Sam Batmobil spisuje się dobrze. Właścicielka nie zawsze. Trenuje różne manewry, zwłaszcza parkowanie... Luz. Jak inne kobiety to potrafią, to ja też się nauczę. 

wtorek, 9 października 2012

Przygody z batmobilem

Już jest. Stoi na podwórku. Czarny, matowy, nietoperzowy. Jeździ. Czasem gaśnie. Czasem kierująca nim osoba próbuje ruszać z dwójki i dziwi się, że nie rusza... Czasem nie spuszcza do końca ręcznego i nasłuchuje, co to tak pika głośno... Ale generalnie jeździ. Ma bagażnik, do którego można włożyć mnóstwo rzeczy. Ma radio, w którym ustawione jest tylko Radio Zet i Radio Złote Przeboje i kierująca nim osoba, nie umie ustawić innych stacji. Ma bak, do którego można włożyć kartę bankomatową albo banknoty, zamiast benzyny, żeby jeździł. 
I pachnie waniliowo. 
Luz. 

niedziela, 7 października 2012

B jak bardzo poważna sprawa

Jeszcze praktycznie tego auta nie kupiłam, a już śni mi się po nocach. Śnią mi się co prawa przyjemne wycieczki i nietoperze, ale jak się budzę, to do świadomości docierają okrutnie fakty, które przyprawiają mnie o ciężki ból głowy. I w sumie powinnam się cieszyć, że dzięki Olci, która jakiś czas temu nabywała swoją Micrę, coś mi tam w głowie zostało - ot chociażby, że to przecież trzeba się wyposażyć w gaśnicę, apteczkę i tym podobne gadżety. I strasznie się boję, że coś pominę, że o czymś niezbędnym nie będę wiedzieć, że się odpowiednio nie uzbroję, że będę nieprawidłowo przygotowana do jazdy po publicznych drogach. NA SZCZĘŚCIE koleś, od którego kupuję auto, zrobił już za mnie połowę trudnych rzeczy typu przegląd techniczny, czy jakieś tam opłaty recyklingowe i inne wynalazki, o których sama na bank bym nie wiedziała, że je trzeba obowiązkowo wykonać, żeby wszystko było jak Pan Bóg przykazał... Histeria. Biurokracja. Utrudnianie ludziom życia. Bo kto to widział, żeby było tyle zachodu z kupowaniem auta. Jak kupuję nową sukienkę, to się nie muszę martwić o nic, poza kolorem i rozmiarem. Ale o sukienkach to ja mogę na razie na długi czas zapomnieć, bo zamiast nich nabywać będę dywaniki samochodowe i gaśnice. 
PS czy mi się wydaje, czy wpadłam w ton i nastrój typowy raczej dla mojej koleżanki Van Goghowej blogerki?

sobota, 6 października 2012

Batmobil

Nie jest tak źle. Moje auto teoretycznie tylko jest srebrne, bo w rzeczywistości to jest czarne, bo jest oklejone folią carbonową - cokolwiek to jest. Ale prezentuje się genialnie. Jak je tylko zobaczyłam, to od razu wiedziałam, że TO JEST TO. Batmobil. Odbiór zaplanowałam wstępnie na wtorek. Ale już dziś zabrałam się za rzecz bardzo nieprzyjemną - rekonesans ofert ubezpieczeń OC. Skąd się biorą takie ceny, to nie wiem. Ale jedno jest pewne - firmy ubezpieczeniowe poważnie dyskryminują ubezpieczających. W każdej firmie jest rubryka pt. kobieta czy mężczyzna? A co to za różnica?! Już o pytaniu o stan cywilny i temu podobne nie wspomnę. Morał jest taki, że na auto jest znacznie łatwiej się zdecydować, niż na ubezpieczyciela. Złodzieje i oszuści.