sobota, 27 kwietnia 2013

Suszarka do naczyń

Kolejny powód do bezsenności. Nie sztuka jest zrobić remont w mieszkaniu, wysadzić w powietrze wszystkie ściany, postawić nowe, zmienić podłogę, wybrać farbę, nowe drzwi i kafle. Sztuka jest zamieszkać i jako tako się urządzić. Zwłaszcza jak wizja ułożona misternie w głowie rozjeżdża się z tym, co można znaleźć w sklepach. 
Banał z pozoru. Szukam suszarki do naczyń. Generalnie po wstępnym rekonesansie sklepowo-internetowym mogę śmiało stwierdzić, że suszarki do naczyń dzielą się na trzy typy. 1. Zwykłe plastikowe, co kosztują nie więcej niż 5 zł, jak kosztują więcej, to człowiek już przepłaca. 2. Zwykłe druciane, co kosztują nie więcej niż 30 zł, jak więcej - to przepłacam. Tego typu suszarek w sklepach jest najwięcej. 3. Dizajnerskie, wymyślne, co to nie wiadomo gdzie na nich położyć talerz, a gdzie kubek, bo o garnku czy patelni to już można zapomnieć. Kosztują 200 zł lub więcej, a cena ma się tu nijak do praktycznego zastosowania. Grunt to dizajn. 
Moje oczekiwania wobec suszarki są skromne - że się nie będzie rzucać w oczy, że będzie praktyczna, ale nie tandetna. No i że się przy jej kupnie nie zrujnuję, bo przede mną innych wydatków jeszcze sporo. 
I w sklepach takiej właśnie suszarki nie ma. 

wtorek, 16 kwietnia 2013

U-sprzętowienie

Przeszłam do kolejnego etapu. Kupuję sprzęty AGD. W postaci lodówki, pralki, piekarnika i płyty. O ile z lodówką i pralką poszło w miarę gładko, to z piekarnikiem już nie była taka prosta sprawa. Raz że nigdzie w mieście, ani nawet www całym internecie nie było takiego piekarnika, jak chciałam. Dwa - że takie sprzęty pod zabudowę mają takie widełki cenowe, że można zgłupieć. Ostatecznie zalazłam JEDNĄ. Oczywiście kupiłam. Luz. Przede mną jeszcze jeden stresujący zakup, który od jakiegoś czasu już przyprawia mnie o ból głowy - zlew kuchenny i to całe kranowo-syfonowe badziewie. Nie wiem dlaczego, ale nie opuszcza mnie przekonanie, że taki zlew to jest znacznie trudniej kupić niż taką na przykład pralkę. I bynajmniej nie dlatego, że nie ma wyboru w sklepach. Wybór właśnie jest. Ale na co się zdecydować?

wtorek, 9 kwietnia 2013

Emka

Uwaga. Pierwszy raz od stu tysięcy lat oglądałam dziś emkę. Okazuje się, że w moim nowym 'm' Dwójka całkiem dobrze odbiera, co od czasu ucyfrowienia telewizji na Moniuszki było fikcją. Tuż przed emisją zadzwoniłam do Olci. A ta od razu mnie uprzedziła, iż czeka mnie spory szok. I cóż - uprzedzić mnie zdołała zaledwie o części rewolucyjnych zmian.
1. Jak zobaczyłam scenografię towarzyszącą Marcie, to pomyślałam, że Andrzej kupił jej nowe mieszkanie. Ale szybko wyszło na jaw, że po prostu zrobiła remont, czego wściekle zazdrości jej Małgosia. Tej z kolei scenarzyści dali do odegrania scenkę promującą kredyty na remont. Luz - ja już mam to za sobą.
2. Ten bardziej obrotny z bliźniaków ma już siedemdziesiątą ósmą w życiu narzeczoną. Do Muchy nie wrócił, za to dalej szuka szczęścia u przypadkowych panienek. Po Teresie, Oli, Madzi, Sylwii, Tej Ładnej Jego Żonie Co Nie Wiem Jak Miała Na Imię i setce innych panien, którch już pewnie nawet sam Bliźniak nie pamięta, swoje pięć minut ma jakaś Iza. Swoją drogą - na podstwie wątku jego romansów można by zrobić już jakiś teleturniej i z powodzeniem wymyślić pytania na cały sezon.
Hitem oglądanego przeze mnie dziś odcinka emki było odwołanie się do prawdziwej literatury - Bliźniak porównał swoją i Madzi znajomość do "Miłości w czasach zarazy" Marqueza... LUZ.
3. Jeszcze raz Marta, bo nie wytrzymam. I tu z Olcią moją mam rozbieżne opinie. Może i ktoś od wizerunku serialowych postaci chciał nadać Marcie nowego, świeżego wyglądu, ale totalnie mu to nie wyszło. Włosy niby w artystycznym nieładzie, ale jakby niedorobione, jakby zapomniała je rozczesać po umyciu... Ubrania też jakby nowe, ale wybierane do odcinka na zasadzie "ubierzmy ją już w cokolwiek, byleby goła nie biegała po planie zdjęciowym".
4. Ola mówi, że pan Moskwa zwany w emce Arturem rozwodzi się z Marysią. A to już całkowicie zaburza mój światopogląd i przyprawia o utratę wiary w niezłomne serialowe pary. NO KAŻDY, TYLKO NIE ONI!!! Kto to w ogóle wymyślił? Naprawdę aż takie nudy były w serialu, że trzeba było rozdzielać jedyną świętą rodzinę??? Cóż, może to i lepiej, że taką przerwę w oglądaniu miałam - zaoszczędziłam sobie sporo nerwów. Już wystarczająco wulgarne były dziś sceny jak Artur podrywa jakąś blond długonogą piękność. Biedna Marysia!!! (a swoją drogą - gdzie ona się podziewa?)
5. Ni stąd ni zowąd Andrzej ma syna. A ten syn nie wie, że jest jego synem. To bez kometarza. Stary serialowy motyw rodem z Ameryki Południowej.
Z emkowego szoku długo się będę chyba otrząsać. Następny taki seans planuję za rok.

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Bankowo, bojowo

Wiedziałam, że lekko nie będzie. Ale że przy okaji całkowicie amatorsko i bez klasy, czy chociażby odrobiny nabytych zapewne na licznych kursach i szkolenich kompetencji... na to już nie byłam przygotowana. Otóż wybrałam się dziś do banku w celu zlikwidowania mojego starego konta. Konto nie jest mi już do niczego potrzebne, bo 1.mam inne, które muszę mieć, 2.to stare generowało potężne koszty - 10 zł miesięcznie, co rocznie daje 120 zł, a to już tyle co jedna dziesiąta pralki (której nie mam...). To stare konto zakładałam za czasów studenckich na potrzeby stypendium naukowego (było się kujonem...), a potem tak przez lata nie mogłam się zebrać, żeby zmienić bank. Aż do dziś.
Oczywiście pani w banku zbladła na wieść o celu mojej w banku wizyty. Ta sama pani, która regularnie dzwoniła do mnie oferując a to karty kredytowe, a to atrakcyjne ubezpieczenie  torebki (słowo daję), a to jakąś pożyczkę. Z żadnej z ofert nigdy nie skorzystałam, ale pani zawsze była miła. Dziś nie.
Po pierwsze - co mnie najbardziej oburza i trąci totalnym brakiem profesjonalizmu - trwało to wszystko 40 minut. Po drugie - pani była gotowa się rozpłakać, byleby tylko mnie odwieść od mojego pomysłu. Podsuwała mi w tym celu pod nos ulotki z Chuckiem Norrisem, ale sumie nie była w stanie nic merytorycznego, czy atrakcyjnego mi zaproponować. W pewnym momencie przerwała te wszystkie swoje chaotyczne czynności, popatrzyła mi głęboko w oczy i próbowała zastosować mieszankę metod "na straszaka" + "na litość", tzn. "Bo wie pani, do pani na pewno zadzwoni ktoś z centali w W-A-R-S-Z-A-W-I-E i zapyta, czy namawiałam panią na pozostawienie konta w naszym banku"... Pokiwałam tylko głową, dając jej jedynie do zrozumienia, że na niewiele się ten straszak zda.
Po trzecie - gubiła się teatralnie w papierkach, nie wiedziała co powinnam podpisać, co powinna wydrukować. Na koniec przeżyła prawdziwy szok, jak ją poprosiłam o PISEMNE potwierdzenie zlikwidowania rachunku. No co - chciałam mieć pewność, że już mnie nie będą kroić na kasie.
Nastęnym razem pięć razy się zastanowię, zanim znów zlikwiduję jakieś konto bankowe.
A tym z Warszawy powiem co myślę, jak zadzwonią.

sobota, 6 kwietnia 2013

Pierwsza noc

Debiutancka nocna na nowym 'm' zaliczona. Nawet zapach farby mi tak bardzo nie przeszkadzał, nawet mnie głowa od niego nie boli, więc luz. Natomiast na maksa rozczarowana jestem pierwszą kąpielą w nowej wannie. Po latach z prysznicem na Moniuszki, podjęłam ważną życiową decyzję - że na nowym będzie wanna. Zlikwidowałam zastaną tu kabinę i między dwiema ścianami w łazience upchnęłam wanny-mini-wersję. I co? I pierwsza noc, pierwsza kąpiel, olejki, pachnące płyny -żeby był jeszcze przyjemniej. Woda odkręcam na maksa na czerwoną stronę. Wchodzę do wanny i okazuje się, że woda jest najwyżej ciepła, a nie gorąca, tak jak lubię. No nie! Jak tu leżeć? Zmarznąć można, zwłaszcza, że wiosna jeszcze nie przyszła. Okazuje się, że na piecu gazowym też wszystko na maksa poustawiane... I tak załamanie moje od wczoraj trwa... Nawet nie napiszę że luz. Bo z wanny wyszłam raczej średnio wyluzowana.
Jest na to jakaś rada?

czwartek, 4 kwietnia 2013

Co się odwlecze...

Miała być już pierwsza nocka na nowym 'm', miało być biwakowo, bo przecież nadal nie mam kuchni, a w czajniku to co najwyżej można wodę na herbatę zagotować. Tak miało być. Ale dopadła mnie jelitówka-wirusówka i było inaczej. Nocne wymiotowanie, gorączka, ból mięśni i ogólna niemoc. Po wizycie u lekarza czuję się jskby trochę lepiej, ale to raczej 'zasługa' tego, że spędziłam w poczekalni trzy godziny w oczekując na wizytę. Po takim siedzeniu na korytarzowej ławce każdemu zrobiłoby się lepiej. Luz.

środa, 3 kwietnia 2013

Moniuszki to Moniuszki

I po przeprowadzce. Wszystkie moje graty są już na nowym 'm'. Nawet rower przyjechał. Schował się w komórce na podwórku. Brakuje oczywiśce tylko kuchni i szafy, co generalnie sprawia, że połowa moich rzeczy zalega i przez jakiś czas zalegać będzie w kartonach i skrzynkach. Luz. Grunt, że udało się upchnąć moje buty w szafie w przedpokoju.
Aha! W związku z przeprowadzką nie planuję zmiany nazwy bloga. Moniuszki to Moniuszki. I wirtualnie niech tak zostanie.

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Przeprowadzka trwa

Co tam że święta, skoro jutro człowiek idzie do pracy, a się jeszcze nie przeprowadził - trzeba ten proces wykonać w Wielkanoc. Trudno. W pierwszy dzień świąt na swoich miejscach stanęły już kanapa, komoda, stół i krzesła. Niestety - jak zwykle nie obyło się bez usterek. Okazało się, że mój piękny drewniany stół, który kupiłam miesiąc temu i stał tak i czekał  owinięty folią... hm... pękł w połowie. Więc jak mi się coś na stole rozleje, to poleci na podłogę przez to pęknięcie... luz, coś wymyślę.
Udało też się już rozłożyć mój nowy materac. Ba! Nawet prześcieradło na materac już nałożyłam, co zadaniem łatwym nie jest i wymaga obecności pomocnika.
Gdyby nie to, że w mieszkaniu czuć jeszcze zapach oleju od podłóg, to już mogłabym już tam spać.
(Poniżej - 'm' jeszcze bez mebelków)