wtorek, 29 lipca 2014

Umoczenie

Można zostawić auto na noc w obcym miejscu, zwłaszcza jak się niespodziewanie i nieplanowanie wypiło lampkę wina? Można! A nawet należy.
A można zostawić auto na noc w obcym miejscu i nie zamnknąć w nim szyby? Też można. 
A jak już się zostawiło auto w obcym miejscu na noc i się w nim zostawiło szybę otwartą, to może w nocy lać ulewny deszcz? Może.
A jak się rano lezie pieszo po to auto i się do niego wsiada, to można zdziwić, że mimo upału jest w nim przyjemnie chłodno i zastanawiać się czy to zasługa tego skrawka cienia, w którym auto stało, a fakt odkręconej szyby skonstatować mniej więcej tuż po uruchomieniu silnika?
Wiadomo. 
Można. 

wtorek, 22 lipca 2014

Upalne wędrowanie

Nie ma co narzekać. To jest dosłownie kilka, góra kilkanaście dni w roku, kiedy jest tak ciepło, że aż za ciepło, że człowiek może się bezkarnie lenić, bo nie ma siły nic robić, a jedynym uzasadnionym wysiłkiem jest picie zimnej wody i chłodzenie się w basenie. 
Odczuwam upały na tyle dotkliwie, że jeśli umyję rano włosy, to po kwadransie zastanawiam się, czy JESZCZE są mokre od mycia, czy JUŻ od tego, że się spociłam. Luz. 
Upały w moim wydaniu to również zamroczenie lekkie objawiające się chwilowymi zaćmieniami umysłu, co w konsekwencji jest doskonałym obrazem powiedzenia, że kto nie ma w głowie, ten ma w nogach. 
Sytuacja pierwsza. Niedziela. Samo południe. W mieszkaniu 30 stopni, na dworze dwa razy tyle. Ale trzeba pójść do najbliższego marketu, bo potrzebne masło. No dobra. To przy okazji jeszcze kilka rzeczy do łazienki. Plus kurtuazyjne zapytanie pani sąsiadki, czy coś jej kupić, bo sąsiadka ma poparzoną dłoń, więc sama pewnie nie pójdzie. Luz. Lista zakupów - poza masłem - robi się długa. W markecie nawet przyjemnie, chłodno. Zakupy idą sprawnie, koszyk się zapełnia, robi się cięższy i cięższy. Luz. 
I teraz zagadka. 
W którym miejscu orientuję się, że zapomniałam z domu portfela? 
Sytuacja druga. Wtorek siódma rano. Trwa krótkie w głowie rozważanie: czy pójść do pracy pieszo, czy jechać autem. Ale umówmy się - auto jest tylko na ulewne deszcze, a poza tym w upale zamienia się w piekarnik. Więc pieszo. Jasna sukienka, dobry humor. Ruszam. Przyjemnie wieje poranny wiaterek. Ach, dzwonię po drodze do mej babci, co to wiadomo że od trzech godzin nie śpi, bo przecież od szóstej gości na kawę przyjmuje. Gadamy sobie z babcią, gadamy. Aż tu nagle. Bomba. Leci z nieba. Z gzymsu kamienicy. A konkretnie prosto z gołębiego kupra. Na mą sukienkę.Tę jasną. 
Z babcią się żegnam. Tył zwrot, do domu. Do pracy spóźniam się raptem kwadrans. Ale idę już inną drogą. 
Luz.