czwartek, 28 lutego 2013

Dryfujące kry

W zachwyt wpadłam, może lekko przesadzony, ale autentyczny, gdy wybrałam się dziś na popołudniową inspekcję na placu budowy. Otóż pan remonciarz pomalował dziś jedną ze ścian na kolor o tajemniczej nazwie "dryfujące kry". To był mój pierwszy typ w sklepie - i na szczęście - trafiony (przygoda z magnoliowymi ogrodami była później niż kry). DOKŁADNIE tak tę ścianę sobie wyobrażałam. Mieszkanie nabiera już zatem nie tylko kształtów, ale i kolorów. 



środa, 27 lutego 2013

Dentysta

Kto mnie zna, ten wie, jaki jest mój stosunek do dentystów i jakie mam w tej materii doświadczenia. Głównie uciekinierskie. Ale cóż. Jak już się człowiek dorobił własnego mieszkania, to nie może być tak, że z dziurami w zębach chodzi. Słowem: zmądrzałam. Dziś odwiedziłam panią dentystkę. Dostałam prawdopodobnie maksymalną możliwą dawkę znieczulenia, bo nie bolało mnie nic a nic. Pani powiedziała krótko, że teraz to już się mam zmobilizować. Po czym umówiła mnie na pięć kolejnych wizyt. LUZ. 
PS Remont do przodu. Poza tym - popadam w lekki konflikt z nowymi sąsiadami, których w większości na oczy nie widziałam, co im nie przeszkadza w donoszeniu na mnie i straszeniu mnie strażą miejską. LUZ.

wtorek, 26 lutego 2013

Rodzinka.pl

Jak już tak lecę tytułami rodem z programu telewizyjnego, to tego motywu pominąć nie mogę. Otóż - będąc w piątek na targach budownictwa, spotkałam pana - tego co to kiedyś śmiertelnie obraził się na mnie i na Olcię za to, że coś tam napisałyśmy na naszym starym blogu, mimo że nie podałyśmy ani jego imienia, ani nazwiska, ani nawet koloru skóry, tylko - zdaje się - zacytowałyśmy kilka jego pijackich wypowiedzi, które padły na słynnych urodzinach Marzeny. Jak owego pana na targach zobaczyłam z daleka, to już wiedziałam, że lekko nie będzie. Uciec nie było jak, bo ewidentnie wyskoczył na środek targowej alejki, co by mnie złapać i koniecznie się dowiedzieć, co ja tu robię na tych targach. I rzeczywiście. No to uprzejmie wyrecytowałam, że oto szukam raczej ogólnie pojętej inspiracji, bo żeby miała coś tu naprawdę konkretnego znaleźć, to nie sądzę. Ale jak już, to rozglądam się za kuchniami - wytłumaczyłam. I masz babo placek! Nieświadomie zarzuciłam haczyk. Opowieść tego pana wypowiedziana została na jednym wydechu, przy czym zaczęła się od tego, że jak kupować kuchnię, to tylko w Ikei, bo ON tam kupił i że najtaniej, a poza tym można sobie samemu zaprojektować. W ogóle mnie ciąg dalszy nie interesował, a wręcz znudził, więc rozmówca podjął próbę przykucia mojej uwagi z innej strony. - Rodzinka.pl! - krzyknął na mnie. - Kojarzysz?! 
Lekko tylko zdążyłam skinąć, głową, a ten od razu (niekoniecznie cicho i skromnie): - WŁAŚNIE-TAKĄ-KUCHNIĘ-MAMY! - usłyszałam. 
Spodziewany z mojej strony okrzyk zachwytu nie nastąpił. Za to teraz jakby ponownie trawię tę targową przygodę i tak sobie myślę, że w większości katalogów, które naznosiłam do domu w ostatnich dniach, lansuje właśnie-taką-kuchnię - z Rodzinki.pl. Nie powiem, że brzydka. Ale przecież cały świat nie może mieć takiej kuchni. Dlatego będę miała inną. 
PS Druga farba na ścianę do sypialni kupiona. Wiadro przytargane na moje "em" piechotą... Jakby w pokucie za tamten niewypał.

niedziela, 24 lutego 2013

Kuchenne rewolucje

W piątek wybrałam się na Targi Budownictwa i Wyposażenia Wnętrz. Kiedy jeszcze pracowałam w gazecie, co roku jeździłam na targi. Pisałam najpierw obszerne zapowiedzi, wyliczałam branże, zachęcałam żeby każdy przyjechał, bo przecież warto. Po czym robiłam relacje, wprawdzie przy minimalnym wczuciu osobistym, ale rzetelnie, plus rozmówki z wystawcami o innowacjach w budownictwie, trendach, klasycznych i nowych rozwiązaniach. Aż przyszedł taki moment, że po raz pierwszy w życiu postanowiłam pojechać na targi prywatnie. Po pierwsze: nuda. Po drugie: mam wrażenie, że wystawiają się głównie okna (nie potrzebuję, już mam), drewniane schody (nie potrzebuję), kotły grzewcze (mam piecyk gazowy) i marmury czy inne szlachetne kamienie, którymi sobie można wnętrza zrobić iście na bogato. Firmy, które oferują kuchnie, były dwie. Na jednym stoisku przemiła panienka podarowała mi katalog, ale nie była w stanie mi nic mądrego powiedzieć. Na drugim - już niby trochę lepiej. Dopadł mnie pan, szef firmy. I na dzień dobry zaczął od ostrego mnie skrytykowania, że ZA PÓŹNO do niego przychodzę, skoro już rozplanowałam w miejscu przeznaczonym na kuchnię instalacje typu prąd i gaz, bo przecież on na pewno by to lepiej obmyślił i zaplanował i do mojej przyszłej kuchni dostosował. Pozytywny akcent miał być taki, że oni naprawdę wszytko mogą zaprojektować, wystarczy że do nich przyjdę. O koszty nawet nie pytałam. 
Tymczasem dziś do tematu kuchni wróciłam. I mam remontową powtórkę z rozrywki. Dotychczasowe me pomysły upadły. W zamian mam mętlik w głowie, nudności i wielkie obawy, co do przyszłości. 
PS W piątek kupiłam farbę na jedną ze ścian w sypialni. Farba o nazwie ogrody magnolii. Panowie pomalowali. Zobaczyłam efekt. I jutro idę po kolejną farbę. Na tę samą ścianę rzecz jasna... Biję Olę na łeb. Wiem. 

czwartek, 21 lutego 2013

Panna Wanna




















Najważniejszy element już jest. Nie szafa, nie łóżko, nie podłoga, nie kanapa. Wanna. Dziś przyjechała. Piękna, biała, akrylowa. Wciśnięta szczęśliwie między ściany. Kupić samą wannę to nie sztuka - kosztuje mniej niż para butów i pełno tego w castoramie. Ale do wanny należ jeszcze dokupić a) syfon, b) baterię, c) wąż ze słuchawką. Co już kosztuje łącznie tyle co trzy pary butów.

niedziela, 17 lutego 2013

Oświetlenie

Chociaż do tego etapu w moim remoncie jeszcze nie doszłam, to aktualnie sen z powiek spędza mi kwestia oświetlenia. Okazuje się, że im prostsze rozwiązanie sobie człowiek wymyśli, tym trudniej jest je zrealizować. Otóż - w mojej wizji w salonie (szumnie powiedziane...) połączonym z kuchnią znaleźć się powinny lampy, których - technicznie rzecz biorąc - nazwać lampami właściwie nie można, bo mają być to proste oprawki z gołą żarówką na zwykłym kablu a'la kabel od żelazka. Warunek: a) kabel ma być dość długi, b) kolorowy. I tu okazuje się, że zwykłe sklepy "dla domu", nawet te o powierzchni pola kukurydzy, takich rozwiązań nie oferują. Owszem - znajdę tu przepiękne polskie złocone lampy z powykręcanymi pseudo-świecznikami, przyozdobione rzeźbionymi liśćmi w stylu "luksusowa metaloplastyka", znajdę lampę w kształcie rakiety kosmicznej, z kryształkami i co tylko sobie dusza wymarzy. Ale oprawek prostych brak. Znalazłam w jednym ze sklepów w internecie takie oprawki, ale kabel krótki i podejrzewam, że brzydki. W internetowym digowaniu takich wynalazków nie jestem zbyt dobra, bo właściwie nawet nie wiem, co wpisać w googlach, żeby znaleźć to, o co mi dokładnie chodzi. Znalazłam jeden sklep, w którym wszystko jest właśnie takie, jak ma być, z tym że sklep zlokalizowany jest w Gdyni. Rozwiązanie jedno przychodzi do głowy - zaprzęgnąć do pomocy Olcię. Cóż... 
Remont ma jeszcze to do siebie, że trzeba myśleć o nim wielopoziomowo, biorąc pod uwagę nie tylko ogólnie pojętą logistykę, ale także realność realizacji, no i fundusze. Już mam listę priorytetów. Pozostałe elementy, te mniej istotne, jak kuchnia - mogą poczekać. NA SZCZĘŚCIE nie muszę się martwić sprawami hydrauliczno-elektrycznymi, bo o to już martwi się mój wujek. Ale dziś przyjdzie mi na przykład kupować wannę. Wiadomo jak ja kupuję - ładna? ładna. To bierzemy. Ale może istnieją w świecie fachowców jakieś jeszcze inne kryteria, którymi wypadałoby się pokierować... Dla mnie w każdym razie świat castoram i leroy-merlinów jest jak nieodkryty kosmos albo głębiny oceanu. Na razie odnajduję się w nim po omacku.
Luz. 

wtorek, 12 lutego 2013

Dziennik budowy

Mogłabym opisywać rozmaite perypetie i absurdy związane z remontem nowego M, ale po pierwsze - chyba każdy to przerabiał (hasło przewodnie remontowych przygód brzmi: "Co fachowiec, to mądrzejszy"), a po drugie - jeśli trzymać się zasady zbilansowanego nastroju na dwóch zaprzyjaźnionych blogach, mając na skali pesymizm i narzekanie oraz (umiarkowany i czasem naiwny) optymizm i pozytywne (szaleńczo...) myślenie, to o remoncie lepiej jest poczytać sobie na blogu Oli. Ja już oszczędzę męczarni... Nie powiem, że Oli przeżycia pokrywają się z moimi, ale klimat ten sam. Może jak się ogarnę, to zdobędę się na jakieś generalne podsumowanie tej przygody. 
Olu! Powodzenia! 

piątek, 8 lutego 2013

Remontowo-wybuchowo

Remont moich nowych metraży nabrał prędkości światła. Jeszcze w poniedziałek były tam normalnie kuchnia, dwa pokoje, meble, jako-taki układ. Po czym nagle nie było tam NIC - goła podłoga i cztery - znacznie większe ściany plus wszystkie okna w jednej izbie. I (niespodziewanie) słyszę, że mam zdecydować - gdzie chcę sypialnię, gdzie drzwi, jakie drzwi (lewe czy prawe...), gdzie kontakty, gdzie lampy, gdzie głowę, a gdzie nogi. I proszę bardzo, wchodzę po południu na bazę, a tu - TA-DAM - sypialnia już jest. Patrzę, patrzę, patrzę. Niby tak rano uzgodniłam. Niby zgodnie z założeniem porannym. Ale nie pasuje mi ani trochę. Zgrzyta, razi, zostaje w głowie jako dysonans, męczy całą noc.
Dziś o poranku przychodzę do pracy, gapię się w komputer i mówię sobie, że tak być nie może. Że jak tam mam mieszkać, to ma być inaczej. Za dziesięć minut już jestem na placu budowy. "Panowie, proszę rozbierać te ściany natychmiast, przestawiamy!". Nawet się mocno nie zdziwili. 20 minut zajęło im doprowadzenie pomieszczenia do stanu wyjściowego, to jest GOŁEGO. I już sobie na spokojnie planujemy nowe ustawienia.
Luz.
Wdech.
Wydech.
Luuuz.

sobota, 2 lutego 2013

RJS

Mam w pracy nową koleżankę. Plus jest taki, że a) jest lekko stuknięta (jak ja), b) ma 180 cm wzrostu (jak ja), c) waży 65 kg (jak ja), d) mówi np. "hmm, chciałabym ci powiedzieć, że masz fajne, długie nogi, ale przecież ja mam takie same, HAHAHA!" (jak ja). Minus jest taki, że już zaczęła się rządzić. Wprowadziła w naszym pokoju RJS, czyli Regulamin Jedzenia Słodyczy. Jest to efektem tego, że jak tylko zamieszkałyśmy razem w pracowym pokoju, to oczywiście zaczęłyśmy znosić do niego ukradzione w innych pokojach słodycze. Zjadłyśmy to sprawiedliwie - po równo. Ale Justyna uznała, że tak nie może być. Jej nowy regulamin brzmi mniej więcej tak:
- można zjeść dziennie dwa cukierki czekoladowe lub dwie czekoladki
- EWENTUALNIE - pięć cukierków typu landrynka, czy Nim2
- EWENTUALNIE - jednego batonika
- słodkiego cappuccino nie zaliczamy do słodyczy, ale można wypić tylko jedno dziennie
- od najbliższego poniedziałku - w ramach zapchania i oszukania żołądka - jemy błonnik. A do tego również owoce
- jak już kradniemy słodycze w innych pokojach - to się do tego przyznajemy.Ale już raczej staramy się nie kraść
- jak ktoś w pracy ma imieniny i przynosi ciasto, to jemy do oporu
Mamy na biurku specjalny kartonik z napisem "Realizacja RJS", do którego codziennie wrzucamy karteczkę z wykonania regulaminu. Czyli nie da się oszukać.
Nasz plan ma jeszcze drugą stronę medalu, ale o tym akurat wolę nie pisać, póki nie wcielimy tego w życie.