Konsumenci moich wypieków już od tygodnia nadziwić się nie mogą, że efektów i przeżyć mych kulinarnych nie utrwalam na blogu. Cóż - prawdziwy kucharz, tudzież cukiernik powinien być skromny.
No dobra, bez przesady.
Minął mi szał na Millennium, trzy tomy wciągnięte, do tego filmy, liche szwedzkie produkcje ze słabym angielskim dubbingiem. Luz. Larsson się pewnie od tego w grobie przewraca.
Ja tymczasem w wir zupełnie nowy wpadłam - albo raczej - odnowiony. Otóż zajmuję się aktualnie wypiekami. Na pierwszy ogień poszło ciasto marchewkowe - niby warzywne, ale też z ananasem (informacja dla Oli - ananasa nie było w ogóle widać, ani czuć). Żeby było śmieszniej - polewa była zrobiona ze słonego kanapkowego serka Philadelphia, który w połączeniu m.in. z cukrem pudrem zamienił się w bajeczny przysmak. Ciasto przetrwało raptem dobę, na szczęście również moja własna Mama załapała się na kawałek, bo w doniesienia moje telefoniczne o cukierniczych dokonaniach córki to raczej nie wierzy, więc tym razem dla odmiany przekonała się o nich osobiście.
Wczoraj - w wolnej chwili - niby od niechcenia, a dokładnie - w trakcie pochłaniania ostatnich 50 stron kryminału, wpadłam do kuchni i w 20 minut wyczarowałam ciasteczka maślane kruche. Przepis jest raptem trzyskładnikowy, roboty przy tym niewiele, pieczenia też, a rezultat - powalający. Pachniało iście maślanie, smakowało - nieziemsko. Luz.
Dziś plan jest na babkę czekoladową jogurtową. Z tym że podobno żelazna zasada każdego ciasta ucieranego mówi, że wszystkie składniki powinny mieć temperaturę pokojową, więc czekam właśnie aż mi się to masło, jajka i jogurt trochę ocieplą. W temat wczułam się do tego stopnia, że nawet nabyłam specjalną formę do babek. Zdążyłam się już przekonać, że miarą mego sukcesu cukierniczego jest po prostu czas, w którym wypiek mój znika. Jak znam życie, to babki już dziś, no - najpóźniej jutro rano, już nie będzie. Wypieki na twarzy za to mi jeszcze nie mijają.
Luz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz