Miłość moja literacka, nieodwzajemniona do Michała Witkowskiego nieprzerwanie od listopada już trwa. I weszła teraz w fazę kolejnej silnej fascynacji. Literackiej rzecz jasna. Dawkowałam sobie "Barbarę Radziwiłłównę" jak lekarstwo, jak uzależniający medykament, byleby na dłużej starczyło, żeby tylko w tym stanie oszołomienia znajdować się jak najdłużej. Właśnie wessałam ostatnią kropkę, wycisnęłam z opakowania ostatnią tabletkę, stron ostatnich kilka. Miła do odmiana po kryminalnych tomiskach. Podobno coś nowego na jesień Witkowski szykuje. Uzbrajam się w cierpliwość.
Tymczasem prócz doświadczeń z literaturą piękną, wzbogacam się również o słownictwo, którego ani literaturą, ani tym bardziej piękną nazwać nie można. Słowa, którymi już biegle operuję to "hipoteka", "cesja", "marża", "prowizja", "wibor". Chociaż jeśli chodzi o ten wibor, to tylko wiem, że jest takie słowo i co się stanie jak się wibor zmieni, ale żebym miała definicję podać, to niekoniecznie. Luz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz