niedziela, 24 lutego 2013

Kuchenne rewolucje

W piątek wybrałam się na Targi Budownictwa i Wyposażenia Wnętrz. Kiedy jeszcze pracowałam w gazecie, co roku jeździłam na targi. Pisałam najpierw obszerne zapowiedzi, wyliczałam branże, zachęcałam żeby każdy przyjechał, bo przecież warto. Po czym robiłam relacje, wprawdzie przy minimalnym wczuciu osobistym, ale rzetelnie, plus rozmówki z wystawcami o innowacjach w budownictwie, trendach, klasycznych i nowych rozwiązaniach. Aż przyszedł taki moment, że po raz pierwszy w życiu postanowiłam pojechać na targi prywatnie. Po pierwsze: nuda. Po drugie: mam wrażenie, że wystawiają się głównie okna (nie potrzebuję, już mam), drewniane schody (nie potrzebuję), kotły grzewcze (mam piecyk gazowy) i marmury czy inne szlachetne kamienie, którymi sobie można wnętrza zrobić iście na bogato. Firmy, które oferują kuchnie, były dwie. Na jednym stoisku przemiła panienka podarowała mi katalog, ale nie była w stanie mi nic mądrego powiedzieć. Na drugim - już niby trochę lepiej. Dopadł mnie pan, szef firmy. I na dzień dobry zaczął od ostrego mnie skrytykowania, że ZA PÓŹNO do niego przychodzę, skoro już rozplanowałam w miejscu przeznaczonym na kuchnię instalacje typu prąd i gaz, bo przecież on na pewno by to lepiej obmyślił i zaplanował i do mojej przyszłej kuchni dostosował. Pozytywny akcent miał być taki, że oni naprawdę wszytko mogą zaprojektować, wystarczy że do nich przyjdę. O koszty nawet nie pytałam. 
Tymczasem dziś do tematu kuchni wróciłam. I mam remontową powtórkę z rozrywki. Dotychczasowe me pomysły upadły. W zamian mam mętlik w głowie, nudności i wielkie obawy, co do przyszłości. 
PS W piątek kupiłam farbę na jedną ze ścian w sypialni. Farba o nazwie ogrody magnolii. Panowie pomalowali. Zobaczyłam efekt. I jutro idę po kolejną farbę. Na tę samą ścianę rzecz jasna... Biję Olę na łeb. Wiem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz