Co jest złego w komunikacji miejskiej? Zastanawiam się od godz. 7.30. I zaczynam dostrzegać same zalety. Czyli zupełnie odwrotnie, niż to miało miejsce dzień przed zakupem Batmobila, kiedy to cisnęłam się w stłoczonym autobusie bez możliwości ruszenia ręką, nogą, głową, czy choćby palcem, bez możliwości oddychania, pobierania niezbędnego do życia tlenu, czy w ogóle wykonania jakiejkolwiek czynności wskazującej na to, że nadal żyję.
Dziś mówię tak - w komunikacji miejskiej nie ma nic złego.
1. Nie trzeba skrobać szyb w autobusie. A okazuje się, że jest to ciężka, fizyczna praca, która z powodzeniem zastępować może porządną poranną gimnastykę. Że o ujemnej temperaturze powietrza, kostniejących dłoniach i ośnieżonym płaszczyku nie wspomnę.
2. Zanim autobus wyruszy, nie trzeba czekać, aż te szyby odtajają i będzie przez nie można zobaczyć cudnie zmrożony biały świat, tudzież drogi, znaki i innych zmotoryzowanych i pieszych użytkowników miasta.
3. Człowiek nie popełnia durnych gaf. Polegają one na tym, że np. się nie włącza silnika (przekręca się kluczyk w stacyjce tylko do połowy) i ma się nadzieję, że cały ten samochodowy mechanizm już działa i już jest nawiew na szyby, które lada chwila z białych zmienią się w przeźroczyste. Okazuje się, że silnik jednak trzeba odpalić wykonując czynność przekręcenia kluczyka do końca... Czy jakoś tak.
4. W autobusie można się rozglądać na boki, można sobie miło i przyjemnie spędzić czas, te dwadzieścia minut bez powtarzania sobie w głowie fraz typu "jedynka, sprzęgło, gaz, dwójka, gaz, trójka, hamulec, sprzęgło, dwójka, jedynka, hamulec, kluczyki, odpalić, bo zgasło, a światła mam? a ręczny spuściłam?" itp, itd.
5. Można dotrzeć do pracy bez adrenaliny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz