Czasem tak jest z książką, że człowiek zaczyna czytać i ma nadzieję, że będzie miała jak najwięcej stron i że jak najdłużej będzie się ją czytać, ale z drugiej strony - chciałby ją połknąć od razu w całości. I że liczy skrycie na to, że tak jak dobrze się zaczęła, tak będzie cała do końca równie przyjemna, fascynująca, pochłaniająca, zaskakująca, metaforyczna, niestandardowa i zapierająca w piersiach obu dech.
Tak mam teraz z "Drwalem". Ledwo zaczęłam i już wiem, że w moim osobistym prywatnym plebiscycie roku ma on szansę na podium. Język przede wszystkim. Prosty, ale bogaty. Przyjemny. Ludzki. Polski.
Świeżo też jestem po "Kotach" Masłowskiej. Językowo-poetycko bezwzględnie bezkonkurencyjna. Do tego motywy, których nikt inny nie byłby w stanie wymyślić. Moda na polski folklor w wydaniu Go - dla mnie hit. Dziewczyńska chorobliwa zazdrość w wydaniu Fah. Jeszcze lepsze. Plus za pseudo-wpadki z pseudo-tłumaczenia. Minus - za krótka, za mało stron, za duża czcionka, za wiele niedosytu.
Po pierwszym tomie "Grey'a" i połowie drugiego... Cóż... Nawet jakbym się teraz za Grocholę wzięła, to byłoby już o pięć poziomów wyżej. Ale powiem tak - warto takiego "Grey'a" poczytać chociażby po to, żeby potem na wydechu ulgi docenić literaturę, którą bez cudzysłowu i ironii rzeczywiście literaturą nazwać można.
Luz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz