piątek, 7 czerwca 2013

Kulinarnie

Nadszedł wreszcie ten czas, żeby posiąść tajemną wiedzę, przed którą dotąd się broniłam, ale raczej z powodu lenistwa, niż ze strachu przed tajemnicą. Jestem gotowa. Jestem nastawiona na spektakularny sukces. A jak się uda, to już nie będzie na mnie mocnych. 
Mama jutro uczy mnie robić pierogi. 
Oczywiście lekcja w wersji classic - czyli ruskie. Ale spróbujemy też eksperymentalnie z farszem szpinakowym, które ma już być raczej moją domeną. Tak czy siak - nie tylko zamierzam posiąść wiedzę, ale też napełnić lodówkę porządnymi zapasami. 
A skoro już w temacie kulinarnym jestem, to postanowiłam, że przechodzę na dietę. Nie wiem jeszcze na jaką, ale to nieistotne (najpewniej pierogową...). W ub. niedzielę szatan mnie namówił do złego. Skorzystałam z szarlatańskiej usługi pomiaru tłuszczu w organizmie. Wiem, wiem, kiedyś już o tym było, ale widocznie nie uczę się na własnych błędach. Otóż pomiar wykazał, iż rzekomo mam 16 kg w swoim ciele. Gdzie? Wiadomo powszechnie, że raczej nie w cyckach. No dobra - może nie warto drążyć, gdzie to 16 kilo się podstępnie ukrywa. Grunt, że potrafię z tego przykrego i traumatycznego doświadczenia wyciągnąć wnioski na przyszłość. Więcej na takie pomiary się nie pokuszę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz