Pół Zielonej Góry i cały Babimost postawiłam na nogi z powodu mojej zaplanowanej wizyty u chirurga stomatologicznego. Od zwykłego dentysty mam skierowanie na usunięcie ósemki. Mam świadomość, co to oznacza, bo Bro miał usuwane wszystkie cztery zęby - bądź co bądź - mądrości. Za każdym razem przechodził katusze. Antybiotyki, opuchlizna, stany zapalne, cuda na kiju. Dziś zapytał mnie tylko - "A góra czy dół?". No dół. "Noooo, to współczuję", po czym gładko przeszedł do opisywania tego, co mnie czeka już po zabiegu. 1. że jeść nie będę nic przez tydzień, 2. jak już coś uda mi się zjeść, to tylko przez słomkę i najpewniej będzie to tylko płynna kaszka, 3. że zwykłe tabletki przeciwbólowe i tak mi nie pomogą, więc muszę zdobyć receptę na silniejsze, 4. że będę musiała paszczę płukać szałwią, 5. że będę miała taki szczękościsk, że od razu mam zapomnieć o chodzeniu do pracy, nie mówiąc już o tym, że najpewniej to wcale nie wylezę z łóżka, bo będę jeszcze uroczo opuchnięta.
Do chirurga przyczłapałam się pełna najczarniejszych myśli. W rękach jedynie miętoliłam paczkę chusteczek. A pan chirurg popatrzył, popatrzył, pomyślał, w kalendarzu kartki poprzerzucał i kazał wrócić w sierpniu. Luz.
Druga sprawa. Ostatnio wyszły mi słabe wyniki cytologii. Na tyle słabe, że jest w nich sformułowanie "stadium przednowotworowe", ale też na tyle dobre, że jest to poprzedzone przymiotnikiem "wczesne". Więc luz. Procedura jest jasna. Po alarmującym liście poleconym z przychodni, umówiłam się na kolejną wizytę i dostałam skierowanie na dalsze szczegółowe badania, ale generalnie wiadomo, że na tym etapie zagrożenia żadnego nie ma, bo to jest stuprocentowo wyleczalne. Ale tak na wszelki wypadek - znając ludzką (kobiecą) naturę i pokrętne (kobiece) myślenie na temat badań profilaktycznych - bezczelnie i z premedytacją pytam każdą koleżankę, kiedy ostatnio robiła cytologię. Dziś przy okazji prawno-karnej debaty telefonicznej trafiło na Majkę. Już w głosie jej słyszałam lekkie zawahanie przy deklaracji, że "rok czy dwa lata temu". Ale zgrabnie zakończyłam rozmowę nakazując Majce jak najszybsze do lekarza się umówienie. Luz.
Za godzinę dzwoni Kalina. Mówi, że praca w redakcji jest sparaliżowana, robienie gazety leży. Majka wpadła w taki popłoch, że już niemal się do trumny kładzie. I że gada tylko o tym. Więc mam do niej zadzwonić i wytłumaczyć jak dziecku cały proces popadania w chorobę na "r". Cóż. Łatwo nie było. Ale obiecała, że zamiast siać niepotrzebny zamęt, na badania jednak (dla odmiany) pójdzie.
Luz.
czwartek, 20 czerwca 2013
Na zdrowie
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz