Przychodzę rano do pracy, a tu na biurku leży czekolada. No tak. Zabroniłam wczoraj Justynie przynoszenia do pracy drożdżówek, więc posłusznie polecenie wykonała... I zastąpiła słodkie bułki słodką tabliczką. Luz.
Siedzimy sobie spokojnie i dzielnie pracujemy. Aż tu do pokoju wparowuje sekretarka. Z wielką tacą pełną czekolad Milki (z nadzieniem truskawkowym i wiśniowym). I mówi, że dla każdej jest jedna sztuka, bo to prezent z jakiejś tam okazji od naszej pani dyrektor. Luz.
Dalej sobie spokojnie pracujemy. A do pokoju wchodzi 82-letni gość, zaprzyjaźniony miły pan. W rękach dzierży tabliczkę. Gorzką - 90 proc. kakao. Częstuje się jedną kostką, resztę nam zostawia. Luz.
Dzwoni do mnie koleżanka z urzędu, dość ważna osobowość. - Oho - myślę sobie - zaraz mnie za coś zruga albo wyda mi jakieś superpolecenie. Idę, wchodzę do jej pokoju. A ona z szafki wyciąga czekoladę. - To dla ciebie - mówi. Okazuje się, że tę czekoladę przekazała dla mnie pewna pani, której kiedyś wyświadczyłam przysługę.
Siedzę sobie w domu i robię ten wpis. Przychodzą chłopcy. I co niosą?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz