Odkrywam całkiem dla mnie nowe, nieznane dotąd sfery życia - powiedzmy - społecznego. Albo raczej ekonomicznego. Tak czy siak, w zaledwie kilka dni okazało się, że jestem osobą niesamowicie oszczędną. No owszem, jeśli ktoś by przeanalizował, ile pieniędzy wydaję na jedzenie, to trudno w to uwierzyć. Ale rekompensuję to sobie na innych polach.
Otóż w piątek przyszło rozliczenie za ubiegły rok za wodę. I ktoś mądry wyliczył, że mam kilka stów nadpłaty. I to nic, że codziennie biorę prysznic, a do tego co najmniej dwa razy w tygodniu moczę tyłek w pełnej, gorącej wannie. Pranie robię akurat rzadko. Bo raz-dwa w tygodniu. Poza tym podobno mam jakąś oszczędną pralkę, która pewnie zamiast wody, do prania używa energii kosmicznej. Luz. Morał z tego taki, że piję mało herbat. Stąd pewnie te oszczędności.
Dziś z kolei - przyszło rozliczenie za prąd. I tu już znacznie większa niespodzianka, bo komuś w elektrowni wyszło, że przez najbliższe dwa miesiące nie muszę płacić za prąd ani grosza. I to jest akurat dziwne, bo po pierwsze - mam w mieszkaniu mnóstwo lamp. Które zwykle są zapalone najlepiej wszystkie na raz. W kuchnio-jadalnio-salonie - trzy lampy wiszące, plus oświetlenie podszafkowe, plus oświetlenie przy okapie kuchennym, plus lampa na stole, plus ostatnio także lampa stojąca. Zwykle też któreś z urządzeń typu telewizor, radio, komputer też jest włączone. A to też - jak sądzę - pobiera prąd. Nie mówiąc już o mej buczącej lodówce, czy wypiekach w elektrycznym piekarniku.
Z tych wszystkich nadpłat oczywiście bardzo się cieszę i doceniam ludzi, którzy mi to wyliczyli, ale obawiam się, że jest to efekt zmowy i spisku z panami z gazowni. Bo ci jako jedyni jeszcze mi nie przysłali rachunków za zimowe grzanie gazem... A te grosiki oszczędności to pewnie na pocieszenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz