No dobra. Pan kurier przyniósł nowy sprzęt. Okazało się przy tym, że jestem z nim na "ty". Ponieważ - jak powszechnie wiadomo - w godzinach pracy kuriera, każdy inny normalny człowiek raczej też jest w swej pracy, a nie w domu. Chociaż w mniemaniu kurierów każdy zamawiający cokolwiek powinien warować w domu co najmniej przez 48 godzin w oczekiwaniu na paczkę. Nie warowałam. Nie czekałam. Kurier zadzwonił z rana, zapytał, czy jestem w domu (nie byłam), więc wyjątkowo grzecznie i uprzejmie zapytał, gdzie wobec tego ma mi mą paczkę dostarczyć. No, do pracy mojej - wiadomo. "Aaa, to jak tam już kiedyś u ciebie byłem" - powiedział, ale uznałam, że musiał mnie z kimś pomylić i szybko o tym zapomniałam.
W pracy mej zjawił się z pakunkiem po trzech godzinach.
Oczywiście - jak to w przypadku rozmaitego sprzętu elektronicznego bywa - powinno się paczkę przy kurierze rozpakować. Ale to tylko teoria, bo jeszcze nie słyszałam, żeby w praktyce ktoś przy obcym gościu w żółto-czerwonym polarze, o którym wiadomo tyle, że się wiecznie spieszy, rzeczywiście rozpakowywał swą paczkę. - Słuchaj. Masz mój numer? - zapytał kurier znienacka. Ano mam, przecież dzwonił pan do mnie rano - mówię mu. A ten mi na to: - Jakbym był "panem", to bym do ciebie nie przyjechał, tylko awizo w drzwiach bym ci zostawił. Andrzej jestem. Paczkę rozpakuj na spokojnie w domu. Jak coś byłoby nie tak, to nie rób od razu zadymy, tylko zadzwoń do mnie. Ja potwierdzę, że przy mnie rozpakowałaś. Ale będzie wszystko ok. Na bank - powiedział i zniknął.
Było ok. Jest ok. Nowy sprzęcik waży niewiele więcej niż paczka mąki, nie wystawia mojej cierpliwości na próbę przy uruchamianiu się i nie urządza strajków w trakcie pisania. Luz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz