Jesienny spacer po lesie, a tu grzyby same wpadają do ręki. I jedynie do ręki, bo nie ma kosza żadnego, wiaderka, czy choćby sklepowej foliowej reklamówki, żeby je zgromadzić. Odpinam kaptur od kurtki i ładuję grzyby do kaptura... Luz. Grzybów udaje się zebrać tyle, że można pomyśleć o ich spożywczym zagospodarowaniu. Najlepiej w wydaniu obiadowym. Jeden pomysł, jeden cel - smażone pierogi drożdżowe z grzybowym nadzieniem. Robota na sześć rąk, ale lepienie należało bezwzględnie do mnie.
Luz.
Dzwonię dziś do matki i pytam co tam? a ona mi mówi, ze grzybów nie ma, ze chodzi po tym lesie chodzi i nic :)))o.
OdpowiedzUsuń