niedziela, 23 września 2012

Fifty Shades of Gray

Dobra. Jestem świeżo po lekturze pierwszego tomu "Graya". I przyznaję - jeszcze nigdy tak bardzo nie wstydziłam się z powodu zafascynowania gniotem. 600 stron - jak się okazuje po przeczytania komentarzy w internecie - wciągnęłam w wyjątkowo długim czasie, bo zajęło mi to trzy dni, a są kobiety, które sięgnęły po "Graya" w trzy dni  łykają trzy tomy, a nie jeden. 
Uczucia mam mieszane. Bo z jednej strony - wątpliwości nie ma żadnych. Gniot, o którym nawet nie można powiedzieć, że "literacki", bo z literaturą niewiele to powinno mieć wspólnego. Czytadło na poziomie kupowanego w kiosku ruchu harlekina. Wstawki językowe, które nie powinny być dopuszczalne nawet w mowie potocznej, a co dopiero w słowie pisanym. Emocje wyrażane w gwarze podwórkowo-kuchennej. Liczne powtórzenia, brak pomysłów na opisy, dialogi budowane metodą kopiuj/wklej, napięcie - w najlepszym wypadku  - wyrażane sformułowaniami "o święty Barnabo!" albo "kuźwa" (*ciekawe jak jest w oryginale...). Krótko mówiąc - naprawdę można się załamać. 
Z drugiej strony - bajkowo rozpoczynająca się historia, która potencjalnie może śnić się po nocach wszystkim dziewczynom. Ona - skromna, nieśmiała, przestraszona, acz inteligentna. On - bogaty, przystojny, z pozoru idealny. Do tego helikoptery, odrzutowce, wieżowce, wielki świat. No i ten seks. Gdzie orgazmy przychodzą jak na pstryknięcie palcem, podniecenie wywołuje nawet (albo przede wszystkim) przygryziona warga czy przewracanie oczami, wątek sado-maso, na maksa naciągany. "Bujdy na resorach" - jak to napisała mi właśnie w smsie Olcia. Tyle że - PRZYZNAJĘ SIĘ, CHOĆ MI WSTYD - wciągające bujdy. Polskie tłumaczenie drugiego tomu ukaże się dopiero w listopadzie, więc dziarsko zabieram się za wersję oryginalną. Czy dotrwam do trzeciego  - nie jestem pewna. Już zdążyłam się lekko podirytować językową jakością i podrasowanymi motywami rodem z science fiction. 
Trochę to jak współcześni Scarlett O'Hara i Rett Buttler, trochę to jak Kopciuszek. W internecie czytam, że inspiracją był podobno "Zmierzch", co już w ogóle powinno mnie zniechęcić. Ale z drugiej strony - czy kiedykolwiek sama z siebie zabierałam się za czytanie książki po angielsku?

PS - GODZINĘ PÓŹNIEJ. Zaczęłam czytać drugi tom. Te błyskotliwe wstawki w oryginale to na zmianę "crap" i "holy shit". Nic dodać, nic ująć. Kończę pierwszy rozdział i biorę się za coś bardziej pożytecznego... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz