Trzeci raz dziś już zabieram się za robienie wpisu. Za każdym razem na inny temat. Zapisuję pół strony, po czym wszystko kasuję. Mogłabym oczywiście wejść w tryb sprawozdawczy i napisać, co dziś zrobiłam, co przeczytałam, co ugotowała, a co upiekłam, ale wówczas mnie samej zbierze się na mdłości i ziewanie, a co dopiero innym.
Z przygód ekstremalnych zaliczyłam tylko taką, że zbiłam jajka, które zakupiłam na ryneczki niby to od wiejskich kur (jakby ktoś widział kury w mieście...). Jaja w torbie razem z całą resztą zakupów po powrocie do domu postawiłam na brzegu stołu, nie zwracając uwagi na zachwiany balans tego pakunku, obróciłam się na pięcie, żeby zdjąć sweter, a torba wylądowała w tym momencie na podłodze. Konsekwencje wiadome. Z uratowanego jaja, które ze skorupki nie wyleciało, zrobiłam sobie śniadanie. Taka przygoda.
Luz.
Więcej przygód nie pamiętam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz