Na dworze plus pięćdziesiąt pięć stopni (to wartość szacunkowa - na podstawie moich osobistych zza okna obserwacji), u mnie w mieszkaniu zaledwie 26 (bo nie otwieram okien, tylko czasem drzwi, żeby wpuścić trochę chłodu z kamienicznego korytarza). I taki plan, że w tym stanie spędzę trzy dni. Bo udaru słonecznego się nabawiłam. O objawach pisać nie będę, bo to sobie można pewnie w internecie na innych stronach przeczytać, jakie są. W każdy razie ironia polega na tym, że owe dolegliwości są skutkiem imprezy, co "zdrowie" miała w nazwie. Luz.
Korzystając zatem z okazji, sięgam po książki, które już na dolnej półce regału ustawiły się w niecierpliwej kolejce, popijam hektolitry wody z wapnem i na słońce nie wychodzę.
Tak jeszcze ad vocem do Oli. Już jak z nią rozmawiałam o tych olejach, to czułam podskórnie, że to jakaś ściema z tym, że Ola używa oleju lnianego. Ale nie chcąc być niemiłą, ani nie chcąc podważać jej słowa pisanego, nie powiedziałam "Ej, Olcia, a może weź sprawdź na etykiecie, czy na pewno o tym samym oleju mówimy". Jak widać - niesłusznie. Amen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz