O papierosach jeszcze raz, ale już w zupełnie innym kontekście.
Otóż moja babcia jedyna, lat 89, pali jak smok. I mimo swego słusznego wieku, i towarzyszących mu dolegliwości, ani myśli o rzuceniu. Owszem, jakieś 15 lat temu był taki moment, że babcia zaprzestała palenia. I od razu zaczęły się poważne kłopoty ze zdrowiem: z tarczycą, z nerkami, z sercem, z ciśnieniem. Rodzina uznała jednomyślnie, że nie należy babci więcej strofować i za papierosy ganić. Ba! Na każde urodziny/Wielkanoc/Boże Narodzenie/Dzień Babci/Dzień Matki - jako dodatek do prezentu zamiast kwiatów dostaje właśnie od nas paczkę marlborasków.
Odwiedziła mnie dziś po raz pierwszy na moim "m". Wcześniej na przeszkodzie stały liczne poważne wymówki typu deszcz, śnieg, zimno, gorąco, duszno, wietrznie, bezwietrznie, brak trwałej na włosach, złe samopoczucie. Ale z czasem nawet mej babci wymówki się skończyły i niemal siłą została dziś przywieziona.
Nie powiem - przed jej wizytą zastanawiałam się na głos, jak delikatnie poprosić babcię, żeby papierosów u mnie nie paliła albo chociaż żeby zechciała się wraz z dymkiem przenieść w okolice otwartego okna. Wszystkie moje mniej lub bardziej dyplomatyczne ułożone w głowie przemowy wzięły w łeb wraz z tym, jak babcia przekroczyła próg mieszkania. Już w drzwiach zapytała "A mosz popielniczkę?". Ano nie mam. Dałam babci małą miseczkę. "A mosz zapołki?". I się zaczęło. Bita godzina, papierosy odpalane niemal jeden od drugiego. Przy stole. Bez ceregieli. Bez pytania się, czy w ogóle można, no bo babci nikt przecież nie odmawia. W miseczce zostawiła cztery pety, a w powietrzu - siwą zasłonę dymną. Równo po 60 minutach zerwała się na równe nogi i oświadczyła, że pora wracać. Bo ona musi zdążyć na Teleexpress, a dziś przecież Orłoś prowadzi. Luz.
Aha! i ani słowa o tym, czy jej się u mnie podobało... Bo raczej się nie podobało. Bo nie mam firanek w oknach. A jak to tak bez firanek? No jak?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz