Już czuję, że urlop będzie za krótki, bo namnożyło mi się różnych domowych zadań. I choć na nowym "m" żyję już osiem miesięcy, to niedoróbek i planów ciągle sporo.
Dziś - w ramach reklamacji - odwiedził mnie znajomy elektryk. Musiał wymienić oświetlenie podszafkowe w kuchni, które się elegancko poprzepalało (według sprawdzonej żołnierskiej zasady: "co drugi wystąp"). Przy okazji - bo z elektrykiem jak z księdzem - zaczęłam mu się zwierzać z tego, co spędza mi sen z powiek w ostatnim czasie - czyli GDZIE JA PODŁĄCZĘ CHOINKĘ?!
Otóż historia jest to taka, że jak jeszcze remontowałam "m", od głównego majstra usłyszałam hasło-rozkaz - "Gdzie mają być kontakty? Raz-dwa, decyduj, bo nie ma czasu!", jakby to chodziło o podłączenie kroplówki do umierającego organizmu. No to zdecydowałam - tu, tu i tam. Myśląc głównie o tym, gdzie w przyszłości będzie mi wygodniej manewrować odkurzaczem. Zupełnie nie brałam po uwagę tego, że gniazdka mogą być potrzebne jeszcze do czegoś innego, ot chociażby do choinki czy lampki. Luz. Takie rzeczy wyszły z czasem.
Byłam przekonana, że decyzja o lokalizacji gniazdek jest już świętością. Trudno - źle zdecydowałam, to do końca życia będę teraz ponosić tego konsekwencje i spijać to piwo, którego sama sobie nawarzyłam.
Okazuje się jednak, że aż tak źle nie jest. Elektryk popatrzył, zaśmiał się pod nosem ("Eeee, co się nie da!? Da się!") i zapowiedział, że mi gniazdka dorobi.
Ufff.
Więcej grzechów nie pamiętam.
Luz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz