wtorek, 15 kwietnia 2014

Zasady łóżkowe i inne

Z serii: Wyliczanka głupio-mądrych spostrzeżeń z życia wziętych. 
1. Jak człowiek idzie do szpitala, to wiadomo, że zaczyna od izby przyjęć. I tu już ma przedsmak wszystkiego, co go czeka. Dajmy na to - pani rejestratorka bierze skierowanie, dokumenty, a w zamian wręcza numerek. I każe siadać i czekać, aż ten numerek zostanie wywołany. Normalny pacjent (ja!) siada i czeka. Ale wszyscy wokół rozpoczynają dochodzenie pt. "Jaka reguła obowiązuje przy wyczytywaniu kolejnych numerków?". No bo skoro raz rejestratorka woła 21, a za chwilę 50, po czym znów 34, to poczekalniowy tłum głupieje. I każdy głośno myśli, wzrokiem szukając naiwnego słuchacza. "A może to idzie oddziałami? A może według pilności? Albo mają jakąś swoją listę?" Po cichu jedynie padają podejrzenia o ZNAJOMOŚCI na izbie przyjęć. Wiadomo. Panie rejestratorki są w tym momencie wyroczniami. Bez odpowiedzi pozostaje moje w głowie kiełkujące pytanie: gdzie ci ludzie tak się spieszą? Do szpitalnego łóżka? Oprócz mnie na to niecierpliwe gdybanie nie reaguje tylko 10-letni chłopiec ze złamaną ręką, który gra na tablecie w angry birdsy. Luz. 
2. Jak w tym tłumie jest starsza pani z siwą trwałą na głowie, która nerwowo chodzi w tę i z powrotem, a rękach dzierży srebrnego boom boxa, a człowiek się na ten widok w duchu do siebie uśmiecha, to należy się spodziewać dwóch rzeczy: że trafi się z tą babcią a) na jeden oddział i b) do jednej sali. Luz. 
3.  Jak pani pielęgniarka dowodząca zbierze kilka osób na dany oddział, to je prowadzi grupowo. Wygląda to jakby dyrektor cyrku prowadził stado pingwinów ubranych w kapcie i szlafroki. Albo jak w "Mieście ślepców" Saramago - jakby jedyna widząca osoba ciągnęła za sobą zdezorientowanych biedaków. Na początku tej wycieczki szybko się okazuje, że ta babcia od boom boxa wzięła ze sobą znacznie ciężą torbę niż jest w stanie udźwignąć. I jak powszechnie wiadomo, w świecie panuje ideologia gener, więc panowie nie rwą się już jak dawniej do pomocy niewiastom, więc muszę na górę taszczyć dwie torby - swoją i tej babci. Luz. 
4. Jazda windą na oddział. Do rozlokowania zostały trzy osoby. W tym babcia i ja. Pani pielęgniarka dowodząca mówi z (niewyczuwalną jeszcze przeze mnie) ironią w głosie, że prowadzi nas do Bangladeszu, więc będzie co opowiadać znajomym po wyjściu ze szpitala. Wychodzimy z windy - na prawo: elegancki oddział, standardy europejskie, ba! unijne, dosłownie Leśna Góra. Na lewo: dwa pokoiki. Taka jakby "dostawka" do oddziału, gdzie kładą pacjentów, jak już nie ma innych wolnych miejsc. Wchodzę. I już wiem, czemu "Bangladesz". 
Luz oczywiście. 
5. Ostatecznie po jakiejś godzinie spokojnego leżenia w łóżku, okazuje się, że ja jestem innym typem pacjenta, co będzie musiał być monitorowany, więc wędruję do innej sali piętro wyżej. Tu już na szczęście jest Leśna Góra. I Bogu dziękuję za to, że nie było mi dane przekonać się, czego babcia chciała na boom boxie słuchać. 
6. Lekko nie ma. Trafiam do pokoju z dwiema paniami: jedna 52 lata, druga 74. Więc się zaczyna. Niby rozmowa, ale w rzeczywistości monologi. O chorobach, lekarzach, szpitalach, całe litanie przypadłości i dolegliwości. Szybko do perfekcji opanowuję naukę udawania, że śpię. Tudzież robię coś supermegaważnego w telefonie. Wiadomo.
7. Panowie z tzw. męskiej sali po drugiej stronie korytarza wcale nie są lepsi. Chociaż ich nie widzę, to doskonale słyszę. Bo chyba leżą tam na głuchotę nabytą. Najlepsza opowieść (spoza tematów okołoszpitalnych) - że jeden ma świnie i jakie to on z niej wyroby zrobi na święta. Kury też ma. "Panie, piersi z kurczaka to ja mogę panu sprzedać po 20 zł za kilo. Ale co to są za piersi!" - zachwala. Luz. 
8. Żelazna zasada szpitalna. Jak kobieta idzie do toalety/na badanie/do dyżurki pielęgniarskiej/ czy po prostu na spacer po korytarzu, to obowiązkowo musi się przedtem uczesać. Dokładnie rozczesać włosy, które zamiast misternego hełmu a'la "zrobiłam sobie trwałą", przypominają raczej mopa. Takie czesanie jedynie pogarsza sprawę. Ale zasada to zasada. Oczywiście ja - nie dość że nigdzie nie łażę, bo nie mogę się ruszyć - to jeszcze nie wiem nawet, do której części torby zapakowałam swój grzebień. 
9. Pani, która leży obok, ma męża. Mąż spędza u niej prawie cały dzień, bo postanowił nie wracać 100 km do domu, tylko dzielnie poczeka na wypis żony... Noc spędza w samochodzie. I najważniejsze. Mówi "poszłem". Ja nie chcę być niemiła, więc jak on coś gada (a najczęściej gada, że gdzieś poszedł), to odwracam głowę. 
10. W szpitalu nie da się normalnie zasnąć. Więc jak już człowiek po czterech godzinach męczarni uśnie to z ciemności na sali wyłania się pielęgniarka (która wcześniej się przez cały dzień nie pojawiała) i mówi, że musi pilnie mi dać jakiś zastrzyk. I mnie budzi. 
Kolejne przebudzenie mam o 4 rano. Bo mnie wszystko boli. Znów kilka godzin zajmuje mi zaśnięcie. Więc znów budzi mnie a) smród perfum Pani Walewska, którymi o 6 rano pokropić się musiała 74-letnia towarzyszka, b) szelest reklamówek i licznych foliówek - wszak godzina szósta zero zero jest najlepsza dla innych na robienie porządków w swej szpitalnej szafce, c) pielęgniarka, która nagle o 6 rano stwierdza, iż musi mi poprawić opatrunek. 
LUZ. 
Już jestem w domu. Szpitalna bułka z podejrzaną wędliną po dobie niejedzenia smakowała jak rarytas. Ale domowa kawa + własne łóżko to jednak bardziej przyjazny zestaw. Amen. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz