piątek, 26 lipca 2013

Jak Olcia ze Smazikiem

Wreszcie udało mi się zapoznać Olcię ze Smazią. Jako że Olcia wpadła z niespodziewaną, niezapowiedzianą i dość konspiracyjną wizytą do rodzinnego miasta, nadarzyła się  ku temu okazja. I scenariusz wyglądał dokładnie tak, jak podejrzewałam. Po minucie okazało się, że mają milion wspólnych znajomych, więc zapominając całkowicie o moim istnieniu i nie zauważając już mojego towarzystwa, zaczęły sobie opowiadać historie jakiegoś Jasia, przy czym jedna przez drugą licytowały się na zasadzie "kto ma ciekawszego i bardziej aktualnego newsa". I jak po nitce do kłębka - doszły do całkiem sporej sieci wspólnych znajomych. Ale to mnie w sumie nie dziwi - bo wiadomo jak to na wsi jest. Hit Olciowo-Smazikowy jest taki, że one są praktycznie takie same pod względem: a) nieustępliwego, nieustającego i wiecznego powtarzania tego, że są grube, mimo że wiadomo jakie są, b) wpadania w paranoidalne stany związane z jakim szczegółem ich wyglądu (przykład? Smazia na półmaratonie wystąpiła w pełnym makijażu. To nic, że po przebiegnięciu 21 km efekt był właściwie bardziej niż opłakany - grunt to tapeta. Poza tym na biegowe treningi w cieplejsze dni, kiedy to wiadomo że trzeba założyć jakieś krótkie spodenki czy krótkie leginsy, Smazia PUDRUJE pajączki na nogach PUDREM. No bo przecież powszechnie wiadomo, że każdy by na te pajączki patrzył i wiadomo co by w tym kontekście sobie o Smazi pomyślał. Olci wyczynów to nawet nie warto przypominać. Ja to mam w pamięci jej moniuszkowe numery, które wydawać się mogą śmieszne, ale z częstotliwością "co jeden dzień" ocierały się raczej o tragikomedię lub porządny melodramat. Ot chociażby malowanie na gwałt paznokci tuż przed wyjściem do kina, po czym stwierdzanie że ten kolor JEDNAK NIE PASUJE, zmywanie i malowanie ich od nowa. A nuż ktoś w ciemnym kinie na to zwróci uwagę. Luz.) 
Obawiam się, że jakby Olcia się nie wyprowadziła do Gdańska albo poznałabym Smazię szybciej, to tworzyłybyśmy jakieś obłąkańcze zielonogórskie trio. 
Luz. 

1 komentarz: