Powroty do pracy nie są nigdy przyjemną sprawą. Zwłaszcza jak się szło na urlop w środku niezłego młynu, a wraca się w kolejny młyn - jeszcze większy, jeszcze bardziej hardkorowy, że pierwszy posiłek w ciągu dnia zjadło się o godz. 14, a pierwsze siku zrobiło się przed godz. 15... Luz.
Nowych zadań mam co nie miara, a ludzi jakby trochę mniej. Zakasam moje krótkie rękawy - bynajmniej nie po to, by prezentować moją grecką opaleniznę, ale by ogarnąć, obmyślić, przygotować, zrealizować, odhaczyć, nie zwariować. W takiej właśnie kolejności. Kalendarz znów puchnie. Łapię oddech.
A skoro mowa o młynie... Jeszcze jeden powiew urlopowych wspomnień. Jeden nocleg zaliczyłam w takim właśnie miejscu. Polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz