poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Prosty przepis na ciasto jogurtowe ze spalonymi malinami

Za bardzo połechtana komplementami na temat moje wspaniałego, kultowego już (do tej pory pieczonego dwa razy) ciasta jogurtowego z malinami, postanowiłam swoje umiejętności wypróbować na Moniuszki. Bo wcześniej testowałam swój - bądź co bądź - wątpliwy talent poza domem. Wiadomo. Dla własnego bezpieczeństwa. No ale skoro już powszechnie znany jest fakt, że ten talent to ja jednak mam, to mogę zrobić próbę we własnych moniuszkowych kątach. 
Warto dodać, że mam na Moniuszki nową kuchenkę, którą do tej pory testowałam tylko parząc na niej kawę, więc debiut z ciastem był naprawdę poważny. 
Przygotowania jak przygotowania. W ciasnej moniuszkowej kuchni wygenerowałam trochę bałaganu, ale też elegancko wyglądającą masę gotową do wstawienia do piekarnika. 




















Wiedziałam, że ten piekarnik ma taki drobny mankament, że podobno za mocno grzeje, więc profilaktycznie zamiast na 180 stopni, ustawiłam na 100.
Cóż. I 100 było za dużo. W ciągu dwóch minut wierzch ciasta pokrył się ciemnobrązową barwą, a maliny podejrzanie sczerniały, żeby nie powiedzieć wręcz, że się zwęgliły. Dobra - myślę sobie - luz. Maliny się odkroi, ciasto będzie dobre. Efekt jest taki, że po pół godziny wmawiania sobie, że właśnie w tym mieszkaniu powstaje przełomowy wytwór, siedziałam w siwej chmurze, odganiając dym rękoma, żeby móc cokolwiek zobaczyć na wyciągnięcie ręki. 
Ciasto stoi. Nie mam odwagi spróbować. Ale chętnych zapraszam. 




















I kto mi teraz uwierzy, że ja naprawdę umiem piec???
Luz. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz