3 sierpnia
2014 r.
Taki mam urlop w dziczy, że natchnienia do pisania sporo,
ale gorzej z łącznością ze światem. Piszę sobie bezinternetowo, niczym
pensjonarka w notesie, a jak nadarzy się okazja w postaci dostępu do wi-fi, to
upublicznię co bardziej nadające się do upublicznienia wątki.
Dzicz jest dzika umiarkowanie – bez dostępu do internetu,
bez telewizora, bez zasięgu telefonu, ale za to z prądem, ciepłą wodą w kranie
i czystym pokojem. I wrzosami pacznącymi przed domem. A najbliżzszy sąsiedni
dom jest pół kilometra stąd.
Człowiek na takim urlopie oczekuje w pierwszej kolejności
ciszy i spokoju. I tak by było, gdyby nie odwieczne prawo natury, że jak jest
tak fajnie, że jak jest cicho i spokojnie, to na kwaterze w pokoju obok musi
się obowiązkowo pojawić typ, który tę ciszę i spokój z lekka narusza. Otóż
mieszka tu pan w wieku emerytalnym, który przyjechał a) z żoną spokojną dość
kobietą, b) głuchym psem o wyglądzie owcy, c) córką, d) mężem córki (który
przywiózł ze sobą wiatrówkę – podstawowe wyposażenie każdego urlopowicza), e)
wnuczką lat trzy (o wnuczce to nawet już nie wspominam, bo wiadomo jak
zachowują się dzieci. Moje koleżanki matki-polki niech tu się nie obrażają, ale
dziecko w pensjonacie = hałas w pensjonacie. Nawet jeśli to dziecko jest w
miarę grzeczne).
Nikt z całej tej piątki nie jest jednak tak
charakterystyczny jak ów pierwszoplanowy typ. Ma on tę najważniejszą cechę, że
w każdym momencie wypoczynku – a szczególnie przy posiłkach – cała uwaga MUSI
się skupiać na nim. Dodatkowe jego cechy są już mniej istotne (wie wszystko
najlepiej, na wszystkim się najlepiej zna, ma same najlepsze rzeczy, był w
samych najlepszych miejscach, ma najlepsze recepty życiowe na wszystko, które
wygłasza zawsze donośnie – i jeszcze się upewnia, czy oby na pewno każdy je
usłyszał). Podczas posiłków rzuca jak z rękawa żartami, że boki można zrywać –
chociaż zrywa tylko on. I tak dowiedziałam się, że a) ma aparat fotograficzny z
dwiema kartami pamięci, bo zapełniają się one dość szybko, więc jak się jedna
zapełni, to zawsze w zapasie jest druga, a zdjęcia, które on robi są dość
ciężkie, gdyż mają nawet po 15 mega, a jak w rav-ie, to nawet trzy razy tyle,
b) był tak sprytny, że wejście do jaskini niedźwiedzia zarezerwował sobie już
miesiąc temu przez internet, więc nie musiał jak ten ciemny lud stać w kolejce,
tylko sobie wlazł na konkretną godzinę. Mało tego! Nie wdrapywał się na górkę
prowadzącą do jaskini – jak ten ciemny lud – tylko wjechał MELEKSEM, czym
przechytrzył wszystkich umęczonych wdrapywaniem się ludzi. Słowo „meleks” padło
w tej opowieści kilkukrotnie, c) był MIĘDZY INNYMI we Włoszech, gdzie mieszkał
na bank w najlepsze włoskiej kwaterze u FRANCZESKO (zapewne jest z Franczeskiem
na „ty”) i ogólnie poleca tę miejscówkę, bo jest najlepsza, wszystko blisko,
wszystko w promieniu stu kilometrów pozwiedzał, tradycyjnie już przechytrzył
nawet samych Włochów, rezerwując sobie najlepsze wejściówki do najlepszych
muzeów z wyprzedzeniem przez internet, co pozwoliło mu na ominięcie długich
kolejek i uniknięcie wielogodzinnego stania w nich i to rozwiązanie gorąco on
poleca, a nawet zaleca!
Luz.
5 sierpnia 2014 r.
Nie było wyjścia. Trzeba było z gościem się napić wina. Jutro zmieniamy miejscówkę. Koleś za dużo gada.
Łączności ze światem nadal nie mam. Okazało się dziś na przykład, że przez kilka dni miałam popsuty telefon, choć cały czas myślałam, że to po prostu brak zasięgu w dziczy. Jak zaczęły napływać smsy z ostatnich dni, to nie nadążałam z odpisywaniem. Luz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz