wtorek, 5 sierpnia 2014

Blog urlopowy

3 sierpnia 2014 r.
Taki mam urlop w dziczy, że natchnienia do pisania sporo, ale gorzej z łącznością ze światem. Piszę sobie bezinternetowo, niczym pensjonarka w notesie, a jak nadarzy się okazja w postaci dostępu do wi-fi, to upublicznię co bardziej nadające się do upublicznienia wątki.
Dzicz jest dzika umiarkowanie – bez dostępu do internetu, bez telewizora, bez zasięgu telefonu, ale za to z prądem, ciepłą wodą w kranie i czystym pokojem. I wrzosami pacznącymi przed domem. A najbliżzszy sąsiedni dom jest pół kilometra stąd.
Człowiek na takim urlopie oczekuje w pierwszej kolejności ciszy i spokoju. I tak by było, gdyby nie odwieczne prawo natury, że jak jest tak fajnie, że jak jest cicho i spokojnie, to na kwaterze w pokoju obok musi się obowiązkowo pojawić typ, który tę ciszę i spokój z lekka narusza. Otóż mieszka tu pan w wieku emerytalnym, który przyjechał a) z żoną spokojną dość kobietą, b) głuchym psem o wyglądzie owcy, c) córką, d) mężem córki (który przywiózł ze sobą wiatrówkę – podstawowe wyposażenie każdego urlopowicza), e) wnuczką lat trzy (o wnuczce to nawet już nie wspominam, bo wiadomo jak zachowują się dzieci. Moje koleżanki matki-polki niech tu się nie obrażają, ale dziecko w pensjonacie = hałas w pensjonacie. Nawet jeśli to dziecko jest w miarę grzeczne).
Nikt z całej tej piątki nie jest jednak tak charakterystyczny jak ów pierwszoplanowy typ. Ma on tę najważniejszą cechę, że w każdym momencie wypoczynku – a szczególnie przy posiłkach – cała uwaga MUSI się skupiać na nim. Dodatkowe jego cechy są już mniej istotne (wie wszystko najlepiej, na wszystkim się najlepiej zna, ma same najlepsze rzeczy, był w samych najlepszych miejscach, ma najlepsze recepty życiowe na wszystko, które wygłasza zawsze donośnie – i jeszcze się upewnia, czy oby na pewno każdy je usłyszał). Podczas posiłków rzuca jak z rękawa żartami, że boki można zrywać – chociaż zrywa tylko on. I tak dowiedziałam się, że a) ma aparat fotograficzny z dwiema kartami pamięci, bo zapełniają się one dość szybko, więc jak się jedna zapełni, to zawsze w zapasie jest druga, a zdjęcia, które on robi są dość ciężkie, gdyż mają nawet po 15 mega, a jak w rav-ie, to nawet trzy razy tyle, b) był tak sprytny, że wejście do jaskini niedźwiedzia zarezerwował sobie już miesiąc temu przez internet, więc nie musiał jak ten ciemny lud stać w kolejce, tylko sobie wlazł na konkretną godzinę. Mało tego! Nie wdrapywał się na górkę prowadzącą do jaskini – jak ten ciemny lud – tylko wjechał MELEKSEM, czym przechytrzył wszystkich umęczonych wdrapywaniem się ludzi. Słowo „meleks” padło w tej opowieści kilkukrotnie, c) był MIĘDZY INNYMI we Włoszech, gdzie mieszkał na bank w najlepsze włoskiej kwaterze u FRANCZESKO (zapewne jest z Franczeskiem na „ty”) i ogólnie poleca tę miejscówkę, bo jest najlepsza, wszystko blisko, wszystko w promieniu stu kilometrów pozwiedzał, tradycyjnie już przechytrzył nawet samych Włochów, rezerwując sobie najlepsze wejściówki do najlepszych muzeów z wyprzedzeniem przez internet, co pozwoliło mu na ominięcie długich kolejek i uniknięcie wielogodzinnego stania w nich i to rozwiązanie gorąco on poleca, a nawet zaleca!
Luz. 

5 sierpnia 2014 r. 
Nie było wyjścia. Trzeba było z gościem się napić wina. Jutro zmieniamy miejscówkę. Koleś za dużo gada. 
Łączności ze światem nadal nie mam. Okazało się dziś na przykład, że przez kilka dni miałam popsuty telefon, choć cały czas myślałam, że to po prostu brak zasięgu w dziczy. Jak zaczęły napływać smsy z ostatnich dni, to nie nadążałam z odpisywaniem. Luz. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz