Podjęłam próbę umówienia mojej mamy do kardiologa. Ponieważ od wielu miesięcy słyszałam w kardiologicznych poradniach, iż na ten rok to już szans nie ma, ani prywatnie, ani na żaden tam fundusz. I że rejestracja na nowy rok rusza 1 grudnia. Czyli drugiego, bo pierwszy to niedziela. Drugiego dodzwonić się nie można, więc trzeciego - heroicznie, wybieram się na spacer do przychodni. A tam tłumy. Średnia wieku wiadomo jaka. I już miła pani w berecie, która stoi przy drzwiach i wzięła na siebie ciężką rolę społecznego punktu informacyjnego, mówi mi, że muszę pobrać numerek. Pobieram. 163. No to pani w berecie wyjaśnia, że spokojnie mogę pójść do miasta na zakupy i kawę, bo potrwa to na pewno. Zamiast na zakupy, idę do domu na herbatę. Po godzinie wracam do przychodni z książką.
Ale nie czytam.
Nasłuchuję i obserwuję.
Panie rejestratorki wywołują raz po raz kolejne numerki. I szybko okazuje się, że nie mam istotnych informacji o skierowaniu mojej mamy. Nie wiem, do którego kardiologa chodziła wcześniej. Nie wiem, kiedy miała ostatnią wizytę. Więc zaczynam do mamy dzwonić z częstotliwością co minutę, a mama uparcie nie odbiera.
W tym czasie dwie panie obok mnie (biały beret i beżowy beret) opowiadają sobie, co która je na śniadanie.
Przy drzwiach wejściowych tworzy się już cały komitet społeczno-kolejkowy informujący nowo przybyłych. W ich głosach można wyczuć idealną mieszankę satysfakcji i współczucia. Satysfakcji - bo przecież oni w tej kolejce do kolejki są już o wiele bliżej celu. A współczucia - bo ci nowi będą musieli przejść całą tą tyradę -od numerka do okienka.
Wchodzi stary, niski, siwy pan - typ wesołka. Uzyskuje informacje od komitetu społecznego. Jedna pani mu mówi "Spokojnie może pan iść na piwo". Wesołek podchwytuje: "Ooo, to pani pójdzie ze mną" - mówi jej. Pani robi iście oburzoną minę, a wesołek zaczyna wędrować między czekającymi. W ręku obowiązkowo dzierży plastikową reklamówkę, co pozwala mu się zbytnio nie wyróżniać z tego tłumku. Luz.
Za chwilę wpada inny pan. Też bardzo charakterystyczny. No i zaczyna się. Do rejestratorek, głosem raczej podniesionym - że on już wczoraj próbował się tu dodzwonić, że jak to działa. Że owszem, wczoraj to ktoś tu nawet odebrał telefon, ale szybko odłożył słuchawkę. I że jak to właściwie jest z tym rejestrowaniem. Rejestratorka ledwo reaguje. Wymownym teatralnym ruchem ręki prezentuje panu otoczenie. A ten dalej swoje. Ona ucina, że nawet nie zamierza z nim w ten sposób dyskutować. Klasyk.
Ja w tak zwanym międzyczasie cały czas dzwonię do mojej matki, żeby uzyskać od niej potrzebne informacje.
134. 135. 136? Nie ma. No to 137.
Wpada pan w stylu "ubrałem-się-dziś-na-bogato". Rozgląda się. Komitet mówi mu o numerkach. "Hahaha! To ja dziękuję bardzo" - i gdyby mógł toby jeszcze napluł. Wychodzi.
Ja nadal dzwonię do mamy.
151. 152...
Panie rejestratorki mają wielką moc i władzę. Pokorne panie w beretach nawet nie dyskutują. Co odważniejsza, coś tam pod nosem skomentuje, ale raczej ogólnie na służbę zdrowia, niż na rejestratorki.
159. 160.
Moja mama z konsekwencją godną matki idealnej - nie odbiera.
Spoglądam na zegarek. Siedzę już tak sobie dwie godzinki.
161. 162.
I teraz zagadka. W którym momencie moja mama do mnie oddzwania?
Luz.