niedziela, 1 lutego 2015

Czerwone?

Powszechnie znana jest moja fobia związana z niejedzeniem czerwonych potraw. Ostatnio trochę w tym aspekcie znormalniałam, ale dawniej nie byłam w stanie tknąć ketchupu, pomidorówki, barszczu, czy choćby lodów truskawkowych. Absurd polegał na tym, że z kolei pomidory czy truskawki w nieprzetworzonej formie, owszem, jadłam i to chętnie, ale już produktów pochodnych - nie. Wyjątkiem były buraki, których nigdy w żadnej formie nie tknęłam, a nawet zapach gotowanego barszczu był w stanie mnie o mdłości przyprawić. Luz. 
Okoliczności związane chyba z magią, fazą księżyca albo kierunkiem wiatru sprawiły, że dziś po raz pierwszy w życiu kupiłam buraki, żeby je w efekcie skonsumować. Coby szok był mniejszy, wybrałam formę buraczanej zupy-krem z mleczkiem kokosowym. Pojęcia nie miałam jednak, że obróbka buraków wiąże się z tym, że moje dłonie będą wyglądały jak po ciężkiej, morderczej zbrodni. Luz. 
Zupa gotowa, smakuje nawet przyzwoicie, jakby słodko, jakby trochę ostro. A kolor w sumie ma nie czerwony, a amarantowy. Luz. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz