piątek, 19 grudnia 2014

List

Sprawa wygląda tak, że finał Szlachetnej Paczki trwał jeden weekend, a efekt - już piąty dzień leżę w łóżku. Najpierw z gorączką, która powodowała to, że proces zrobienia sobie herbaty trwał godzinę (decyzja o wstaniu z łóżka to za mało - do tego trzeba było dużo siły. A jak człowiek ma nogi miękkie jak z waty, to trudno nawet mówić o tym, że IDZIE do kuchni - raczej się czołga. Luz). Był ból gardła, który potem uniemożliwiał tej herbaty połykanie i gadanie. A następnie katar i kaszel, które stanowią idealny duet uprzykrzających człowiekowi życie do reszty. W dodatku cały czas biorę sobie lekarstwo, którego lista skutków ubocznych jest prawdopodobnie trzy razy dłuższa niż korzyści. Oczywiście mam je wszystkie - bezsenność, koszmarne bóle głowy, szumy w uszach, zaburzenia błędnika, utrata węchu i smaku (to jest najgorsze - bo chociaż apetytu nie mam raczej, to z rozsądku coś tam czasem jem - raz nawet jadłam curry z kurczakiem, bakłażanem i zieloną fasolką, które z pewnością było przepyszne, ale ja NIC NIE POCZUŁAM - ani kokosa, ani curry, ani nawet chilli, nic!) i jeszcze kilka innych. Luz. Krótko mówiąc - od tygodnia nie śpię, a jak już śpię to maksymalnie 4 godziny na dobę i to raczej w dzień, potykam się o własne nogi i NIE MAM NIC PRZYGOTOWANEGO NA ŚWIĘTA. 
Już pomijam kwestię jakiś generalnych porządków, czy mycia okien, bo to niewykonalne (wczoraj zabrałam się za odkurzanie mieszkania. Po jednym pokoju byłam spocona jak mysz i wykończona - a powszechnie wiadomo że moje pokoje mają raczej wymiary pudełka od butów). Zamiast choinki - mam mały stroik co mi Smazia kupiła w biedronce razem z zapasem cytryn. Nie wiem, czy powinnam w tym miejscu wystosować list otwarty do tej części społeczeństwa, która spodziewa się prezentów ode mnie, że pod choinką znajdą co najwyżej skarpety, które - daj Bóg - kupię 23 grudnia w nocy w tesco, ale generalnie wygląda na to, że de facto tak będzie. 
Z powodu ogólnego rozbicia książek też nie ma siły czytać. Co najwyżej raz dziennie czytam ulotki leków i sprawdzam, które działania niepożądane mi dziś doszły. Książki stoją nietknięte. Podobnie jak zawartość lodówki. Bo po co mam cokolwiek gotować, jak i tak nic nie poczuję. 
No dobra. Bo ktoś sobie jeszcze pomyśli, że wśród skutków ubocznych jest też zrzędliwość. 
Otóż nie. Teraz będzie pozytywnie: Do tej pory starałam się raczej Szlachetną Paczką za wiele nie epatować, bo różnie to różni odbiorcy odbierają. Powiem krótko. Abstrahując od kwestii mojej choroby - było warto. Kto chce posłuchać, to zapraszam. Opowiem. O tym jak samotna matka z dzieckiem mieszkająca w baraku (gdzie jedyne ogrzewanie to kaflowy piec w kuchni) dzień po tym jak wręczyliśmy jej paczkę, sama przygotowała karton z małymi dziecięcymi ubrankami do oddania innym potrzebującym (plus laurkę dla darczyńcy). O tym jak 67-letni facet, chłop jak dąb, popłakał się, kiedy wolontariusze od niego wychodzili, a jego żona nam potem zdradziła, że pierwszy raz widziała męża płaczącego. O tym jak jeden z darczyńców stwierdził po kilku godzinach od dostarczenia paczki do magazynu, że powinien jeszcze rodzinie kupić elektryczną maszynkę do mięsa, bo wcześniej w paczce jej nie było, a chociaż nie jest to produkt pierwszej potrzeby, to przecież sami sobie tego nie kupią. Więc przywiózł nam nowiutki sprzęt prosto ze sklepu. O tym mała dziewczynka cieszyła się z wymarzonej dziewczyńskiej parasolki, którą znalazła w paczce. O tym jak zareagowali znajomi darczyńców, jak się dowiedzieli, że w jednej z rodzin dziewczynka marzy o niebieskim lakierze do paznokci (i ile tych lakierów w różnych odcieniach było w paczce). O tym ile autentycznej radości mogą sprawić nowe zimowe buty. O tym jak sprzedawcy ze sklepu meblowego - kiedy się dowiedzieli że łóżka i materace są kupowane na potrzeby Szlachetnej Paczki, dali darczyńcom rabat 50 procent. O tym jak facet, który śmiał się z nas trzy tygodnie temu, że robimy marsz z flagami po mieście, w dniu finału zobaczył skalę całej akcji i sam zaproponował, że pomoże nam przy transporcie - swoim dużym autem. O tym jak obdarowana kobieta poprosiła nas, żebyśmy podali jej chociaż imię darczyńcy, bo ona chciałaby się za niego modlić i stwierdziła, że to jest najpiękniejszy dzień jej życia (a dostała zapas pieluch dla 1,5-miesięcznej wnuczki, kosmetyki dla niemowląt, ubranka, ze 40 kg proszku do prania). O tym jak trzy córki kobiety, która niedawno straciła męża (a tym samym główne źródło utrzymania), rozpakowywały paczkę, wyciągnęły słoik i jedna krzyknęła "Mamusiu, zobacz! KAWUSIA DLA CIEBIE!", a mama stała w kącie pokoju i płakała.
Mogę o tym wszystkim opowiedzieć. Luz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz