Człowiek już z lekka opalony i po urlopie, a tu w gruncie rzeczy lato dopiero nadchodzi. Ja o tyle dostrzegam w tym pozytywny aspekt, że liczę na opalenie sobie także innych części ciała niż prawa ręka (miejsce pasażera w aucie...) i prawe udo (to samo miejsce).
Maroko zaskoczyło mnie bardziej niż wszystkie dotychczasowe wyprawy. Częściowo tam cywilizacja w postaci prądu, dróg i bankomatów dotarła, ale z drugiej strony - czas się tam zatrzymał jakieś 2000 lat temu i przez kolejnych tyle na pewno nie drgnie.
Komunikacja
Jak człowiek wysiada z samolotu na - bądź co bądź - międzynarodowym lotnisku i ma raptem 20 km do hotelu, to wyobraża sobie, że pojedzie normalną drogą asfaltową, po której jeżdżą pojazdy mechaniczne typu auto, tudzież motor, ewentualnie rower. No i owszem. Droga asfaltowa jest. Pojazdy wymienione także. Od rozlatujących się klekotów, po białe taxi mercedesy, na wozach prosto z salonu skończywszy. Jednak szybko się okazuje, że do tej wyliczanki dołożyć jeszcze należy osiołka wyjętego żywcem z czasów Jezusa, który ciągnie wóz na dwóch kółkach, jest objuczony po obu stronach koszami z sianem, a na jego grzbiecie zasiada osiołkowy woźnica. OK, cyrk przyjechał - mówi sobie człowiek na ten widok. Ale osiołków takich zaraz widzi pięć, pięćdziesiąt, a przez cały urlop wręcz setki.
Ale osły na drodze - jakkolwiek dosłownie to potraktować należy - występowały także w sferze przenośnej. Marokańczycy zapewne dokumentu zwanego "prawem jazdy" jeszcze nie wymyślili. Za nic mają linie namalowane na jezdni, które w każdym innym miejscu na kuli ziemskiej oznaczają PASY RUCHU. Tu co najwyżej są dekoracją przełamującą czarną nudę asfaltu. Dwa pasy ruchu w jednym kierunku oznaczać mogą co najwyżej tyle, że tuż przed rondem w jednym szeregu zmieszczą się trzy auta plus motorynka. Kierunkowskaz jest równie zbędnym dodatkiem. Sygnalizowanie skręcania czy zmiany pasa ruchu jest tak samo niewskazane co ustępowanie pierwszeństwa, czy po prostu - ogólnie przyjęte zasady jazdy. Reguła "kto pierwszy, ten lepszy" jest jakby podstawowym i jedynym źródłem wiedzy Marokańczyków o przemieszczaniu się drogą lądową. Po przemierzeniu dwóch tysięcy kilometrów (na szczęście!) na siedzeniu pasażera, można już coś na ten temat powiedzieć.
Jedzenie
Przed wyjazdem nastawiałam się psychicznie na kosmiczne doznania smakowe z nieznanymi w Polsce przyprawami w roli głównej. W rzeczywistości z kucharzami jest tak, że po prostu są lepsi i gorsi. Jak w jednym z pensjonatów usłyszałam przypadkiem dźwięk dzwonka mikrofalówki tuż przed tym jak zaserwowano zupę, to otrzeźwiałam z lekka. Ale narzekać nie będę, bo kilka kulinarnych przeżyć zaliczyłam. Na pewno dla mnie numer jeden to koktajl z awokado. W internetach już wyczytałam, że jest to przysmak absolutnie wegański, bo robi się go na mleku migdałowym. Dla mnie - to zupełnie nowe oblicze owocu, którego do tej pory używałam jedynie do sałatek i past kanapkowych. Polecam przez duże P!
Kilka razy zdarzyło mi się jeść klasyczny marokański obiad. Pachnący, kolorowy, okraszony oliwkami, kiszonymi cytrynami i aromatyczną kolendrą. Zaliczyłam też sardynki prosto z grilla, prosto z portu, prosto z morza, w towarzystwie tylko grubej morskiej soli i kilku kropel limonki - wszystko to za niewiele ponad 10 złotych. Wśród napojów królują herbata miętowa i sok ze świeżo wyciskanych pomarańczy. Też raczej za grosiki.
Ogólnie przez blisko dwa tygodnie żarłam gluten, co teraz w efekcie prowadzi do radykalnego powrotu do mojej bezglutenowej diety.
Pogoda
To nie jest tak, że w Maroko zawsze świeci słońce. Czasem są też chmury. A jak się jest nad morzem w miejscowości, która w dodatku opisywana jest w przewodnikach turystycznych jako mekka surferów, to spodziewać się należy także, że będzie wiało. I to tak mocno, że na plaży człowiek nawet nie czuje jak bardzo to słońce świeci, a na skórze (oprócz opalenizny) występuje także gęsia skórka. Ale bywa też tak, że człowiek wychodzi po zmroku na wieczorny spacer, a tu nagle się okazuje, że ktoś sobie robi żarty i włączył gigantyczną suszarkę do włosów, która wieje gorącym strumieniem. Przez dwa dni w Agadirze wiało dosłownie ogniem. Wytchnienie przynosił raczej brak wiatru, niż jego obecność.
Architektura
Chociaż tam pewnie nikt sobie tego nie uświadamia, to akurat część Europy zwana Polską mogłaby się uczyć od Marokańczyków jak powinny wyglądać miasta, żeby nie odstraszały. Zasady są proste - jak teren pustynny czy górzysty - to wszystkie domy są z piasku pise, jak miasto leży nad morzem - to raczej domy są białe z błękitnymi drzwiami i okiennicami. Koniec zasad. Zero szyldów szpetnych, zero pasteli pseudoestetycznych, zero wścieklizn żarówiastych. Minimalizm w nieskażonym wydaniu. Prostota w najprostszej formie. Spójność krajobrazu natury, miast i wsi. Amen.
Toalety
To jest zdecydowanie temat na odrębną książkę, a nie jeden marny akapit na blogu. Jak toaleta była normalna, taka na której się teoretycznie siada, to jeszcze pół biedy, bo i tak człowiek (kobieta!) najczęściej w publicznych miejscach wybiera wersję "na małysza" i jakoś tam daje radę. Ale jak toaleta jest nienormalna, to oprócz dziury w podłodze, miejsca na stopy należy się spodziewać a) much w ilości znacznej, b) braku wody, c) kosza na zużyty papier toaletowy lub d) tego kosza braku. Do tego należy dodać jeszcze elementy niematerialne, niewidoczne, chodź przechodzące w stan, że dałoby się je narysować - zapachy. I tu opis zakończę. Zwiedzałam te miejsca także. Niestety.
Ludzie
Ogólnie mili. Póki nie powiedzą, ile chcą. Kobiety, które mimo zakrytych głów, miały piękne szaty, ale też kobiety w szlafrokach a'la tygrys. Mężczyźni w piżamach. Raczej nieumyci. Raczej śmierdzący.
Powrót
Wniosek na przyszłość - do walizki podręcznej można spakować jeszcze mniej niż się spakowało. Wypełni się ją bardziej po powrocie na szopingu w Berlinie. Luz.