Bla bla bla, nowy rok, niby że coś tam ma się dziać od nowa, a tak naprawdę niby wszystko po staremu. Skłonna byłabym uwierzyć w tę magię przełomu, gdyż właśnie teraz zadziało się u mnie dość dobrze, a nawet bardzo dobrze. Pozytywnie w każdym razie. Tak, że człowiekowi się robi milej i uśmiecha się do siebie. Luz.
Postanowień żadnych nie postanawiam. Bo 1. papierosów i tak nie palę, 2. waga moja wskazuje poziom idealny, 3. tak się składa, że (na szczęście) siłą noworocznych dni wolnych i sklepów zamkniętych, a także jesiennej pogody - czytam książki, a że trafiłam akurat na takie co wciągają niesamowicie, to je wręcz pochłaniam, 4. że mam od niedawna nową książkę kucharską, to w przerwach pomiędzy rozdziałami tej nie-kulinarnej literatury, testuję nowe przepisy (UWAGA!) wegańskie, choć na żaden tam weganizm przechodzić nie zamierzam, ani w tym roku, ani też raczej w najbliższej dekadzie; po prostu rozkoszuję się prostotą kuchni roślinnej, luz, 5. nie zarzekam się, że nagle wraz z początkiem stycznia zacznę biegać, ćwiczyć jogę czy robić inne wygibasy, bo wiadomo jak z tym jest - moc takiego postanowienia wyczerpuje się jak baterie w telefonach, a nie zawsze jest możliwość podładowania. Tymczasem wracam do uśmiechania się do siebie, ewentualnie także nie tylko do siebie i ruszam dalej.